Cigarettes After Sex ma już ugruntowaną markę i liczną grupę zakochanych w tej amerykańskiej formacji słuchaczy. Miłość to słowo klucz w ich muzyce. Zespół ma w nazwie seks i swoimi piosenkami wręcz prowokuje do takich zachowań.
Za sprawą przesiąkniętej erotyzmem atmosfery ich nagrania świetnie sprawdzają się na romantycznej randce, w sypialni czy w jakiejkolwiek innej intymnej sytuacji. Swoje robi też chwytający za serce androgeniczny wokal lidera Grega Gonzaleza, który swoimi romantycznymi historiami potrafi wręcz rozczulić.
Kiedy usłyszałem pierwszy album Cigarettes After Sex, efekt był piorunujący. Drugi krążek podtrzymywał atmosferę i zapowiadał, że jeszcze coś może się wydarzyć. Podczas słuchania trzeciej odsłony nagrań Amerykanów podświadomie wyczuwa się jednak, że coś się wypaliło.
Do ich piosenek wdarła się rutyna, nie ma w nich nic, czego nie słyszeliśmy na poprzednich albumach. Dźwięki gitary rozpływają się w przestrzeni, a klawisze i szemrząca perkusja tworzą intymne tło dla zrelaksowanych partii wokalnych.
Wciąż słychać tu inspiracje Cocteau Twins, Red House Painters i Mazzy Star. Jest w ich muzyce także coś z mroku i smutku Portishead, Slowdive i Low oraz taneczności – ale takiej mocno spowolnionej – jak u Beach House. Jest także filmowa, nieco niepokojąca atmosfera, jak w soundtracku do "Miasteczka Twin Peaks".
Grzegorz Dusza
Partisan/PIAS