The Rolling Stones mogłoby grać to samo do końca świata (co zresztą będzie pewnie robić), a Oasis z kolei błaźnić się, wydając kolejną autoparodię - tak wygląda sytuacja scenowych wyjadaczy. Albumy Morrisseya zawsze trzymały dość równy poziom i nie zaszkodziła im nawet siedmioletnia przerwa na przełomie wieków w cyklu wydawniczym artysty. Bywały drobne wzloty i upadki. "Years Of Refusal" trzeba zdecydowanie zaliczyć do tej drugiej kategorii. Trzeci album wydany w ciągu sześciu lat nuży ze względu na kompletną przewidywalność.
Choć nikt nie spodziewał się po Brytyjczyku odkrywania nowych terenów, to jednak tak mało inspirująco Morrissey nie brzmiał od bardzo długiego czasu. To po prostu słaba kopia materiału z "You Are The Quarry" i "Ringleader Of The Tormentors", którą fani Stevena nazwą po prostu akceptowalną powtórką 50-latka, dotkniętego brakiem pomysłów na urozmaicenie swojej dyskografii.
Twórczość Morrisseya stała się kompletnie nieinteresująca dla wszystkich pozostałych słuchaczy, może nawet i dla niego samego, bo przecież chce się wycofać z rynku muzycznego po premierze nowego materiału. Może to będzie faktycznie najlepszy moment, bo słuchając tegorocznego dzieła Morrisseya, z utworu na utwór czuje się opadający entuzjazm, który pozostawia po sobie ostatecznie tylko bezdenną pustkę.
M. Kubicki
LOST HIGHWAY