Fani rocka progresywnego to bardzo dziwni ludzie. Słuchają muzyki, która z założenia jest odkrywcza i zawsze o krok dalej niż jakikolwiek inny gatunek. To jednak nie powstrzymuje ich przed zamykaniem się na wszystko, co w ich mniemaniu jest "zbyt proste".
I tym właśnie sposobem Pain Of Salvation "podpadło" nawet zwolennikom neoprogresji. "Road Salt One" ma bowiem więcej wspólnego z bluesem niż rockiem i emocjami niż technicznymi wygibasami. Piękno miesza się tu z brudem w tej fantastycznej przygodzie wyrażonej dźwiękami mocno inspirowanymi latami 70. Muzyka nagrana na analogowym sprzęcie sprawia, że całą swoją uwagę skupiamy na kruchości życia i chwytających za serce momentach potęgowanych przez wspaniały głos Gildenlöwa. "Road Salt One" przesiąknięte jest smutkiem, ale warto jest przełknąć tę gorzką pigułkę w zalewie płyt pozbawionych emocji, wypełnionych czystym nonsensem. "Road Salt One" to poruszający i niecodziennie intymny album, którego kontynuację poznamy już w październiku.
M. Kubicki
MI MUSIC