W pracy muszę wyrobić 300% normy - 200% w standardzie i 100% dodatkowo, żeby zarobić na nowego iPoda. Długo się nim jednak nie nacieszę. Pompowane przez media informacje o świńskiej grypie sprawią, że zamknę się w swoim M2 i będę znieczulał tele-zakupami. Przecież ludzie w reklamach są tacy szczęśliwi.
"Anno Domini High Definition" jest zatem historią o mnie, i pewnie nie tylko. Lirycznie podsumowuje pierwszą dekadę XXI wieku, a pod względem muzycznym jest powrotem do korzeni progresywnego rocka. Prawie 45-minutowy materiał jest dość mocnym uderzeniem jak na standardy warszawiaków z Riverside. Jedynie pięć odpowiednio poukładanych utworów przedstawia chaos, z jakim mamy do czynienia w naszej pokręconej rzeczywistości.
Album odcina się od trylogii, którą zakończył "Rapid Eye Movement". Dzieje się to w idealnym momencie, kiedy kolejna płyta nagrana w podobnej manierze mogłaby wprowadzić atmosferę znużenia. Zamiast tego, zespół odświeża swój styl, prezentując płytę, której nie da się porównywać z poprzednimi. Na pewno nie ma tu utworów typowo singlowych, ale są klasyczne, historyczne dla osób świadomych, wiedzących, że obecnie jedyną metodą na przetrwanie jest nie dać się zwariować. Uwagę zwraca również świetna okładka autorstwa Travisa Smitha.
M. Kubicki
MYSTIC PRODUCTION