Tomiki Edwarda Stachury wróciły na półkę, zaś Leniwiec - na ścieżkę wesołek punk rocka. No i to mi się podoba.
Cenię sobie wszystkie zespoły, które próbują wyrwać się ze strefy komfortu i szukają nowych dróg. Szanuję więc płytę "Rozpaczliwie wolny", na której Leniwiec sięgnął po poezję Edwarda Stachury i odpowiednio złagodził brzmienie. Sęk w tym, że te stylistyka Koszałka Opałka wędrującego po górach jakoś mi do tej kapeli nie pasuje, nawet biorąc pod uwagę pochodzenie (Jelenia Góra).
"Raj" to powrót do grania punku - tego radosnego z dźwięku ("Raj"), niekoniecznie pogodnego w słowie (patrz "Moje miasto"). Leniwiec umiejętnie lawiruje pomiędzy klimatem juwenaliów, a porządnym jarocińskim grzmotem. Gdy trzeba, w piosence dominuje wesolutki puzon i skoczna gra sekcji, ale gdzie indziej grupa rozpędza się w duchu KSU ("Moje Karkonosze" - wybór nieprzypadkowy), albo nawet Dezertera ("Psy").
Na "Raju" nie brakuje także elementów obowiązkowych w twórczości Leniwca. "Mandela", zgrabna ballada akustyczna, to nawiązanie do poprzedniego krążka zespołu. "Take On Me" to z kolei cover hiciora a-ha - okazuje się, że punkowa stylistyka całkiem mu służy.
I właśnie takiego Leniwca chce się słuchać - dokładającego do pieca, ale wciąż bliskiego liryzmowi. Sypiącego ciepłymi riffami i skocznymi zagrywkami, a przy tym niepomijającego ważnych tematów. Jestem na tak.
Jurek Gibadło
Mystic