Poprzedni, nagrany po przeszło dwudziestu latach przerwy album "Indie Cindy" nie do końca zadowolił fanów Pixies. Zespołowi najwyraźniej potrzeba było więcej czasu na ponowne zgranie i ferment twórczy.
W składzie pojawiła się nowa basistka i wokalistka Paz Lenchatin, która godnie zastąpiła Kim Deal. Męski wokal lidera Blacka Francisa, wsparty żeńskim, stanowią o sile nowych piosenek zespołu. Pixies powracają tu do brzmień znanych z ich klasycznych albumów "Doollittle" i "Surfer Rosa" sprzed przeszło ćwierć wieku.
Krótkie, trzyminutowe piosenki są pełne zaskakujących zwrotów melodycznych i chwytliwych melodii. Wciąż dominuje jazgotliwe brzmienie gitar, choć muzycy sięgają także po akustyczne instrumenty. Czadowe numery sąsiadują tu z lekkimi, niemal popowymi piosenkami. Słucha się tego znakomicie.
Kurt Cobain, lider Nirvany, uznawał Pixies za swoją największą inspirację twórczą. Gdyby nie oni, pewnie historia alternatywnego rocka lat 90. wyglądałaby zupełnie inaczej. Należy się tylko cieszyć, że wciąż koncertują i nagrali tak udany album.
Grzegosz Dusza
PIAS