Gdyby nie Pixies, historia alternatywnego rocka lat 90. wyglądałaby zupełnie inaczej. Cztery pierwsze płyty grupy to już absolutna klasyka gitarowego grania. Powrót po latach ucieszył wielu fanów, choć trudno było spodziewać się rewolucji.
Dylematem dla każdego zreformowanego zespołu jest to, czy odtworzyć klasyczne brzmienie, czy też rozwinąć go, aby nie stać się karykaturą samych siebie. Pixies postanowili wybrać ten drugi wariant, nie zapominając o tym, co najbardziej charakterystyczne dla ich muzyki. Zawsze słynęli z krótkich gitarowych form i zgrabnej melodyki.
Na "Beneath The Eyrie" dołożyli do tego sporo smaczków, nieco klawiszowych brzmień i liczne perkusjonalia. W zespole na dobre zadomowiła się Paz Lenchatin (A Perfect Circle), która godnie zastąpiła Kim Deal. Jej śpiew doskonale współbrzmi z wokalem lidera grupy Blacka Francisa.
Album powstał pod dachem XIX-wiecznego kościoła w pobliżu Woodstock, w urządzonym tam studiu, co świetnie korespondowało z tekstami piosenek opowiadających o czarownicach, zaklęciach i śmierci. Taka tematyka narzuciła klimat całej produkcji, lokującej się gdzieś pomiędzy gotyckim rockiem i nowofalową alternatywą.
Black Francis śpiewa w sposób nieco teatralny, momentami upodabniając się do Nicka Cave'a i Toma Waitsa. Takiego oblicza Pixies jeszcze nie znaliśmy.
Grzegrz Dusza
Warner