Przez wiele lat ciągnęła się za Happysad opinia rockowych harcerzyków, grupy uwielbianej przez przeżywające pierwszą miłość licealistki. Nie mogli zdjąć z siebie odium przeboju "Zanim pójdę", który otworzył im drogę do wielkich festiwali, ale mocno ograniczał rozwój artystyczny.
Dopiero nawiązanie współpracy z producentem Marcinem Borsem (Hey, Myslovitz, Lao Che) zmieniło ich podejście do nagrań. Zwiastunem "dobrej zmiany" był poprzedni album "Jakby nie było jutra". Na całość Happysad poszli na najnowszej płycie "Ciało obce".
Takiego albumu pewnie nikt się po nich nie spodziewał. Kiedy go słucham, to odnoszę wrażenie, że gra tu zupełnie inny zespół. Muzyka Happysad stała się barwniejsza, bardziej wysublimowana, a teksty poważniejsze, pełne egzystencjalnego niepokoju. Jeśli śpiewają o miłości, to jest to miłość mroczna, pełna rozterek, dojrzała.
Mocniej wyeksponowane zostały partie klawiszy, sekcja rytmiczna gra z większą motoryką, brzmienie dopełnia saksofon. Takie piosenki jak "Dług", "Idę" czy tytułowe "Ciało obce" bardziej pasują do rockowej alternatywy niż popu.
Właściwie nie ma tu chwytliwych momentów, gitary są mocno rzężące, niezbyt przyjazne dla ucha. Dawny Happysad przypomina jedynie balladowa, choć gorzka w wymowie "Heroina". Dostaliśmy do rąk niczym nieskrępowaną, otwartą na nowe brzmienia, szczerą w przekazie i najlepszą ze wszystkich płyt w dorobku Happysad.
Grzegorz Dusza
MYSTIC