Dostałem odtwarzacz Colorful Colorfly C4 w zwykłym tekturowym brązowawym pudełku. pierwsza myśl - trzeba mieć jaja albo tupet, albo jedno i drugie, żeby produkt w tej cenie tak zapakować. Otwieram, w środku zwykła pianka i dwa czarne "cosie". Udaje mi się w końcu wyrwać mniejszy, wewnątrz zasilacz USB i przewód USB, hm... tak gruby USB z pozłacanymi końcówkami jako wyposażenie standardowe? Ciekawe...
Drugie pudełko nie daje się otworzyć, bo to na wierzchu jest czarną tekturową nasuwką... ściągam ją, pojawia się elegancki pojemnik z herbem (?!). Otwieram... w wyklejonej zamszem szkatułce spoczywa kawałek egzotycznego drewna z wygrawerowanym (tym samym) herbem i nazwą Classic Colorfly.
Colorful Colorfly C4 ma własny herb? Wyjmuję coś o wielkości i masie 3,5-calowego dysku twardego. piękne to drewno. Odwracam. Front z patynowanego mosiądzu, jakbym trzymał w ręku kawałek dekoracji z filmu wg powieści Juliusza Verne`a "Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi" (takie zabaweczki określane są często jako retro-futuro lub steampunk).
Odnajduję jeszcze dość nietypowe etui - bardziej do transportu niż w czasie używania, bo nie ma dostępu do klawiszy i ekranu - oraz instrukcję obsługi wydaną wyjątkowo starannie - istne dzieło sztuki DTp.
Front
Front urządzenia zajmuje spory ekran, czterokierunkowy wielki przycisk nawigacji z "enterem" na środku, mały dwupozycyjny przełączniczek do wybierania: "nutki" - trybów eQ (normal, rock, pop, classic, bass, jazz, ale brak możliwości własnych ustawień) i "SRC" - zmiany częstotliwości próbkowania (realizuje je chip Cirrus Logic CS8422 - 16/44,1, 24/88,2, 24/96, 24/176,4, i 24/192 - ależ to ma możliwości).
Z prawej strony sporych rozmiarów potencjometr suwakowy, jakby żywcem wymontowany ze stołu mikserskiego (sprawdza się fenomenalnie, pozwalając na precyzyjne ustawienie poziomu głośności, szczególnie przy niskich poziomach "nocnych" lub "do pracy"). Całość nie musi się podobać, ale robi wrażenie.
Gniazdo do dużego jacka
Na dolnej ściance widać kilka kompletnie egzotycznych gniazd jak na sprzęt przenośny. Oczom nie wierzę - pierwsze od lewej to gniazdo słuchawkowe na dużego jacka (słuchawki do 300 omów)!!! Słyszałem legendy, że Colorful Colorfly C4 potrafi grać ze wszystkim (chodzi o słuchawki), ale duży jack w przenośnym sprzęcie to chyba jakaś megalomania.
Wejścia i wyjścia
Wyjścia słuchawkowe są jednak dwa (również 3,5-mm), obydwa pozłacane, jak i cała reszta gniazd. Dalej slot na karty mini-SD do 32 GB, co razem z wbudowanymi 32 GB daje już sensowną pojemność na pliki. Kolejne dwa gniazda to wejście i wyjście S/PDIF. Reset - przydaje się czasami, jak to w komputerze, i na koniec gniazdo mini-USB do ładowania i wymiany danych.
Wyczytane w sieci informacje o pierwszym na świecie odtwarzaczu grającym 24/192, konwerterze cyfrowo-analogowym od Cirrusa Logica CS4398, upsamplingu, niskim jitterze, o wyglądzie nie wspominając, przygotowywały mnie na spotkanie z czymś unikalnym, ale do końca nie przygotowały. Włączam.
Na ekranie mieści się sporo informacji (wszystkie strasznie drobne, dlaczego? - tu jest tyle miejsca...), w menu odnajduję język polski - to nieco zaskakujące w tak niszowym sprzęcie (HiFiMan ma do wyboru tylko angielski i 3 wersje "krzaczków"). Sam ekran pod każdym kątem świeci innym odcieniem, ale okazuje się to nieistotne, ponieważ system i tak nie wyświetla okładek.
Nawigacja
Nawigacja jest dość intuicyjna, lecz uciążliwa (kilka drobiazgów trzeba by jednak poprawić) i nieco ociężała w reakcjach na nasze działania. Gramy. Na pierwszy ogień czyli dwie wersje Pink Floydów "Dark Side of the Moon" (edycja "Immersion", FLAC 24/96 i 16/44,1). Houston, mamy problem!
Zamiast muzyki, słyszę przeraźliwe piszczenia i wycia... O co chodzi? Próbuję ponownie z Dianą Krall "Love Scenes" (FLAC 24/96) - to samo!!! Kolejne próby na innych podobnych plikach - znowu. Przecież miał grać aż do 24/192 - ale nie gra. Takie są opłakane skutki marketingowej polityki taktycznych niedomówień - owszem, będzie grał 24/192, o ile to będzie plik WAV.
Kto przy zdrowych zmysłach trzyma takie WAV-y? Dla zaspokojenia zwykłej ciekawości sprawdzam, ile to by zajęło miejsca - FLAC 16/44,1 to 260 MB, FLAC 24/96 to już 907 MB, po skonwertowaniu go do WAV 24/96 zrobiło się 1,470 MB, rzutem na taśmę konwertuje go do WAV 24/192 - plik ma 2,980 MB (prawie 3 GB na album). Nawet Linn, sprzedając swoje kosmicznej jakości Studio Mastery, robi to w formacie FLAC (24/88,2) a nie w WAV.
Czas posłuchać tego, co można odtwarzać. Album "ABBA" (ape), który powodował wieszanie się HiFiMana, gra bezproblemowo, w tle słychać tylko lekki szum. Led Zeppelin "Led Zeppelin II" (japońska replika mini-LP, FLAC 16/44.1) zgrana do pojedynczego pliku + CUE - na wszystkich odtwarzaczach gra prawidłowo, tu - gdy wybieramy kolejne utwory - nie trafiają one w swoje początki, tylko gdzieś w końcówki poprzednich (nawet nie chce mi się już dochodzić, dlaczego tak się dzieje).
To nie sam sprzęt jest tu winny, ale niedopracowany firmware. Zapewne jeszcze 2-3 upgrade’y i wszystko zagra jak z nut, ale stan na chwilę obecną jest taki, jaki jest.
Gniazda i sygnały
Zmieńmy temat - dwa gniazda RCA nie są analogowe, więc o prostym przyłączeniu się do sprzętu stacjonarnego trzeba zapomnieć. Dzięki wyjściu S/PDIF możemy przekształcić Colorful Colorfly C4 w transport lub upsampler, wymagający zewnętrznego DAC-a (trochę to pokręcone), ale z tego, co wiem, niektórzy tak robią.
Na upartego można teoretycznie wyprowadzić sygnał analogowy przez gniazdo słuchawkowe (maks. 2V) - nie próbowałem. Mam wrażenie, że implementacja DAC-a pod USB (HiFiMan taką ma) jest chyba czymś bardziej przydatnym, bo pozwala na granie wprost z komputerów, w towarzystwie których zazwyczaj spędza się wiele czasu, z wysoką jakością.
Sam pomysł ładowania poprzez port USB jest trafiony, bo zawsze to jeden zasilacz mniej grzejący się w rozdzielaczu, i widać, że myśl projektanta cały czas krążyła wokół komputerów, ale z jakichś powodów nie została do końca zmaterializowana i Colorful Colorfly C4 nie został przenośnym "dakiem". Może kolejny model...
Brzmienie jest zwarte i poukładane, naturalnie brzmiące instrumenty mają bardziej "analogowy" charakter, panuje ogólna ciepłota i składniki są przyjemne "posklejanie"; wgryzanie się w cyfrową szczegółowość ustępuje tu miejsca przyjemności obcowania z muzyką jako taką.
Detale są jakby zawoalowane, najłatwiej byłoby to odnieść do żywego kontaktu z akustycznymi instrumentami na koncercie, kiedy pewne drobiazgi umykają, bo traktujemy je jako elementy tła. W kolejnych utworach widać, że wokale w uprzejmy sposób wysuwają się nieco do przodu, co poprawia poczucie bliskości; chwilami to bardzo zmysłowe doznania - jak mruczenie kota wprost do ucha.
Ogólna wysoka muzykalność na każdym kroku, na pewno warto posłuchać Colorful Colorfly C4 osobiście przy pierwszej nadarzającej się okazji. W wielu domach ma szanse wyprzeć tradycyjne napędy CD (nawet te droższe).
Waldemar (Pegaz) Nowak