Nowoczesne słuchawki przenośne mają już spore zasługi nie tylko w biznesie, ale też w kulturze. Takie stwierdzenie może być dla wielu zaskakujące. Kultura to przecież słuchanie muzyki poważnej, najlepiej w filharmonii, ewentualnie jazzu w klubie, co najmniej na dobrym sprzęcie, z analogu, w domowym pieleszach.
Tymczasem czego i jak słucha się w biegu? Po prostu muzyki. I to wystarczy, aby słuchawkom podziękować. Już zapomnieliśmy, jak dwadzieścia lat temu martwiliśmy się, że kino (skądinąd domowe, nieprzenośne) zabije właśnie słuchanie muzyki, jakiejkolwiek. Nie byliśmy pewni, co jest modą, a co naturalną i nieprzemijającą potrzebą.
Nie jesteśmy pewni do dzisiaj. Słuchawki wraz ze smartfonami (a wcześniej także empetrójkami) albo zdołały przywrócić powszechne zainteresowanie muzyką, albo były nowym sposobem spełnienia potrzeby nieprzemijającej, „wentylem bezpieczeństwa” dla młodych ludzi, podczas gdy starsze pokolenie, zamiast słuchać muzyki, zaczęło się bawić w kino lub w high-end.
Czyli zamiast muzyki (złożonej z dźwięków), zaczęli słuchać dźwięków (składających się zwykle na muzykę, ale nie zawsze), sprzęt otoczyli kultem jak bałwana i nawet do niego ograniczyli dostęp innym domownikom. System zwieńczyli luksusowym gramofonem, który tylko oni potrafią obsługiwać (o ile w ogóle…) i niech nikt nie waży się go dotykać. Po czym z wyższością i niesmakiem spojrzeli na użytkowników sprzętu popularnego i przenośnego, którzy muzykę pożerają. W tej perspektywie jak fast food, ale może właśnie najbardziej naturalnie, bez ceremonii, snobizmu, na masową skalę, z taką jakością, na jaką kogo stać, w takiej ilości, jakiej potrzebują.
A teraz zmienię front. Powinniśmy dbać nie tylko o treść, ale i o formę. Nawet podstawowe potrzeby załatwiać kulturalnie… Od zwierząt różnimy się nie tylko kolejnymi piętrami potrzeb wyższego rzędu, ale też sposobem zaspokajania tych z pięter niższych. Jeżeli na którymś piętrze ulokujemy potrzebę słuchania muzyki, to między sobą będziemy różnić się tym, jakiej słuchamy i jak słuchamy, co zależy nie tylko od możliwości finansowych i trybu życia, ale też od środowiska, wychowania…
O ile nie należy potępiać tych, którzy gustują w muzyce popularnej i słuchają jej bez szczególnych wymagań jakościowych, to nie wolno też wstydzić się większych aspiracji. Co więcej: nawet słuchanie nagrań, które interesują nas tylko pod kątem jakości technicznej, a nie muzycznych emocji, wcale nie jest dyskwalifikujące, a raczej „przekwalifikowujące”. To już inna pasja – ani lepsza, ani gorsza – gdzie muzyka nie jest już najważniejsza… I nawet to jest naturalne, bowiem najmocniejsza fascynacja muzyką jest u większości z nas cechą młodego wieku, zwykle z czasem słabnie, ale u niektórych zamienia się w audiofilskie hobby.
Wtedy nie tyle forma zwycięża nad treścią, co kształtuje się nowa treść. Co ja wypisuję... Dawno temu był na antenie program satyryczny zatytułowany „O wyższości Świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Bożego Narodzenia” (Katedra Mniemanologii Stosowanej Jana Tadeusza Stanisławskiego).
Dla niektórych robienie żartów ze Świąt może być niestosowne, a ja sobie wyobrażam, że pewne kwestie poruszane na łamach AUDIO mają dla części audiofilów wymiar niemal religijny, a już na pewno wchodzą w obszar wiary. I takie porównanie będzie dla kogoś obraźliwe…
Już się nie wybronię, już kończę. A ponieważ właśnie idą Święta, więc wszystkim, obrażonym i nieobrażonym, życzę atmosfery zgody co do wyższości spokoju i dobrego samopoczucia nad wszelkimi Świętami i dźwiękami. Z muzyką albo i bez niej.
Andrzej Kisiel