W poprzednim numerze tematem specjalnym był test Beolabów 90 – wyjątkowych kolumn głośnikowych, których zalet nie będę już przypominał. W tym wydaniu też nie brakuje fajerwerków, chociaż w innych kategoriach. Największym fenomenem jest wzmacniacz D’Agostino Momentum M400 MxV. Jak to gwiazda – gra wedle własnych reguł, wymyka się rutynowym kryteriom.
Część jego możliwości można ustalić w pomiarach, część usłyszeć, część zobaczyć, w część uwierzyć… Ale co najważniejsze, wszystko składa się w całość unikalną, niepowtarzalną. Nieporównywalną?
Często słyszymy argument, że coś jest nieporównywalne… W gruncie rzeczy można porównywać wszystko ze wszystkim, tylko często z marnym skutkiem, bez sensownych wniosków.
Czy i jak ktoś będzie porównywał M400 MxV z innymi wzmacniaczami, to już jego sprawa, my się tego nie podejmujemy. Taki jest współczesny, nowoczesny, hedonistyczny high-end – zaskakuje, prowokuje, zachwyca oryginalnością, szokuje wyuzdaniem. W powrotach do starych rozwiązań może się wydawać niepoważny i anachroniczny albo solidny i autentyczny.
Futurystyczna ekstrawagancja przyciąga obietnicą skoku naprzód albo zniechęca ryzykiem skoku w przepaść. Polaryzuje opinie, ale kogoś trafi a w czuły punkt i wtedy wygrywa, bo gra toczy się poza wszelkimi regułami, które mogłyby prowadzić do jednoznacznego ustalenia poziomu jakości, wyższości, przydatności, wspólnej racji.
Nasz słuch jest być zmysłem genialnym i kapryśnym. Odbiera i integruje zjawiska akustyczne w sposób znacznie bardziej złożony i zaawansowany niż jakikolwiek system pomiarowy, a jednocześnie ulega sugestiom, wyobrażeniom, złudzeniom, daje się wyprowadzać na manowce.
Nawet niewytrenowany słuch jest całkiem dobry w wychwytywaniu subtelności i różnic, ale nie potrafi ich nazwać, powiązać, uporządkować, zinterpretować. Bo słuch to nie tylko uszy, które z upływem lat się starzeją, więc pogarszają się ich parametry, ale też mózg, który całe życie się uczy… lepiej lub gorzej, zdobywając pewne umiejętności, ale też przesiąkając złymi nawykami.
Samo wytrwałe picie alkoholu nie prowadzi do umiejętności kipera, samo słuchanie nawet najlepszego sprzętu nie prowadzi do najwyższych kwalifikacji. I w taką skomplikowaną rzeczywistość wkracza high-end z deklaracją, że oto mamy przed sobą urządzenia i dźwięki bliskie doskonałości. Na co nie może być żadnego ostatecznego dowodu. Jak też na twierdzenie przeciwne.
Każdy raport z laboratorium może zostać podważony jako niekompletny, pokazujący tylko fragment całej panoramy cech kompleksowo określających jakość. Każda relacja z odsłuchu może zostać podana w wątpliwość i to z bardzo wielu możliwych powodów. Zostajemy z niczym? Wręcz przeciwnie: z różnorodnością, tajemnicami, kontrowersjami.
Ci, których stać i którzy mają ochotę na takie luksusy, mogą się z nich cieszyć, a wszyscy pozostali mogą uznać, że to nonsens. Co dotyczy też drugiego niezwykłego urządzenia w tym numerze – wzmacniacza... 15-kanałowego. W tym przypadku jednak bezproblemowo porównywalnego z innymi wzmacniaczami wielokanałowymi. Bo dopiero z takiego porównania wynika, że ma ich najwięcej.
Andrzej Kisiel