Pamiętam moment, w którym Skrillex zadebiutował na beatporcie. Co się to nie działo, jakiej nadziei w nim nie widziano – głowa mała. Milion paczek fajek później okazuje się, że niefortunnie Sonny Moore a`la Skrillex stał się najbardziej znienawidzoną postacią na producenckiej scenie. Tyle, że o to, by z nim współpracować bądź dzielić scenę, raczej trudniej niż tylko hejtować w sieci.
W każdym bądź razie z metalcore'owego wokalisty do gwiazdy muzyki elektronicznej przeszedł krótką i szczęśliwą drogę, inkasując poważne kwoty za występy i w dodatku ciesząc się kilkoma follow-uperami.
O tym, że Skrillex jest ikoną muzyki elektronicznej nie muszę nikogo przekonywać. Dość powiedzieć, że na trasie ze swoim odkrywcą i wydawcą Deadmou5em po kilku występach został „poproszony” o zaprzestanie udziału w koncertach. Uczeń w pewnym sensie przerósł mistrza, a przynajmniej tak czuje się starszy stażem producent. To akurat jest najmniej istotne, ale oddaje skalę wielkości Skrillexa - co warto odnotować - wcale nie grającego dubstepu.
Sonny idealnie wstrzelił się w muzyczny trend, ale ku mojej uciesze, stale pracując nad własnym stylem. Po dziesiątkach remixów i trzech autorskich materiałach EP Sonny udowadnia, że ten miejscami ckliwy, wesoły i słodki zwooblowany muzyczny świat jest tylko i wyłącznie jego i nie sposób pomylić go z kimś innym.
"Bangarang", najnowszy materiał wydany pod szyldem Skrillex, jest tego najlepszym dowodem. Mamy tutaj zarówno hard elektro, jak i house, solidną porcję drum`n`bass a nawet odrobinę chillstepu z udziałem zyskującej coraz szersze uznanie piosenkarki Ellie Goulding czy specjalnie zatrudniowej do wokali Sirah.
Największe zaskoczenie? Plastyczność i zróżnicowanie tego materiału, rock w utworze na featuringu z The Doors (!), w pewnym sensie dojrzałość i świadoma obrona w postaci środkowego palca dla krytyków.
Grzegorz "Chain" Pindor