Obok Crystal Lake i Blood Stain Child to właśnie Crossfaith jest azjatycką modern metalową dumą. Zespołem, który konsekwentnie realizuje się na metalcore`owym poletku, lawirując przy tym między światem elektronicznych sampli, melodyjnym metalem, a wściekłym, momentami brutalnym łojeniem.
Mój wcześniejszy kontakt z Crossfaith był, jakby to ująć, szczątkowy. Nie oznacza to jednak, że grupa z Osaki nie pojawiała się na moim radarze. Odkąd stali się flagowym zespołem japońskiej sceny muzycznej, dzięki czemu grają trasy z Bring Me The Horizon czy Enter Shikari, zmuszony byłem bliżej się z nimi zapoznać.
Tak więc wybór mój padł na "Zion", wydaną w zeszłym roku EP zawierającą sześć kompozycji, z których co najmniej jedna - singiel "Monolith" zasługują na szerszą uwagę metalcore`owego audytorium.
Panowie w naprawdę zgrabny sposób łączą patenty znane z trancecore`owych dokonań innych kapel, mieszając je jednak na tyle umiejętnie, że nawet dubstepowe wooble, których jest dość sporo, stają się nie tyle co znośne, a pożądane. Inni mają bass dropy, Japończycy pauzy na wooble i blast ("Leviathan") .
Największym atutem Crossfaith jest nie gitarowy duet odpowiadający za całokształt kompozycji, a nadzwyczaj dobry i niezwykle charakterystyczny frontman, który - wnosząc tylko po barwie głosu - spokojnie mógłby być Europejczykiem. Co ciekawe, Kenta raczy nas tylko screamami, rzadko kiedy w wyższych rejestrach.
Growli i tego typu wokalnych ekwilibrystyk na "Zion" praktycznie nie usłyszymy. I bardzo dobrze, bo lepiej mieć krzykacza, który jest w pełni świadom swoich możliwości i nie kombinuje na siłę, niż niedorobioną wersję przykładowo Eda z All Shall Perish.
W ostatecznym rozrachunku wychodzi na to, że Crossfaith to bardzo solidny zespół, który ma aspiracje by zawojować przynajmniej Wyspy Brytyjskie lub środkową część Europy. Na Stany jeszcze za wcześnie, aczkolwiek, jeśli panowie utrzymają poziom "Zion", wkrótce może się to zmienić.
Grzegorz "Chain" Pindor