Polecanie lub odradzanie piętnastej płyty w dyskografii jakiegokolwiek zespołu, wydaje się być co najmniej niestosowne, a może nawet i kuriozalne. Zwłaszcza jeśli mówimy o grupie tak kultowej jak Iron Maiden.
Żelazna Dziewica nie mogła diametralnie zmienić swojego wizerunku w takim punkcie kariery, ale i tak wzbudza nieco kontrowersji. Po zapoznaniu się z wybitnie kiepską okładką zaczynamy odsłuch i... okazuje się, że już na początek dostajemy najdziwniejszy kawałek muzyki, jaki zespół zaserwował nam w swojej karierze. Chwila ta trwa jednak krótko i później jest już znacznie bardziej klasycznie.
Muzyka galopuje do przodu, czasami zatrzymując się i transformując w bardziej rozwlekłą formę. Teksty bywają mądre, głupie, ale zawsze "maidenowe". Jednocześnie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdyby "The Final Frontier" było o pół godziny krótsze, zrównując się pod względem długości trwania z największymi osiągnięciami grupy z lat 80., mielibyśmy o wiele doskonalsze dzieło. Tymczasem płyta, choć technicznie doskonała, momentami zwyczajnie nuży. Solidna, ale nie spektakularna pozycja królów heavy metalu.
M. Kubicki
EMI Music