Kiedy w jednym z popularnych serwisów internetowych "udostępniających" muzykę zobaczyłem EP nieznanej mi polskiej post-hardcore`owo-metalcore`owej hordy, mocno się zdziwiłem. Nie tylko faktem umieszczenia materiału właśnie w tym "portalu", ale z racji na materiał zawarty na EP.
Po pierwszym przesłuchaniu panowie nie kupili mnie, ale nazwę Lie After Lie odnotowałem i umieściłem na swoim muzycznym radarze w okolicy Wrocławia, gdzie metal wciąż szuka swojego miejsca.
Kilka miesięcy później powracam do debiutanckiej EP zespołu i znów utwierdzam się w przekonaniu, że to naprawdę całkiem sprawnie nagrany i odegrany materiał, choć niebędący przejawem nie wiadomo jakiego talentu. w pełni świadomości obwieszczam jednak, że Lie After Lie znacząco wyróżniają się na tle im podobnych zespołów (a mamy ich w kraju kilka).
Nie lubię tego określenia, bo wydaje mi się w pewien sposób krzywdzące, ale Lie After Lie grają po prostu fajną, przebojową muzę, która nie stroni ani od brutalności, ani od charakterystycznej dla tego gatunku słodyczy.
Wydaje mi się, że panowie długo starali się wypracować równowagę pomiędzy jednym a drugim i w końcu im się udało. Nie ukrywam jednak, że lepiej (ku mojemu zaskoczeniu, a możliwej aprobacie mniej zorientowanych na ten gatunek słuchaczy) wypadają, kiedy grają lżej, z większym flow bez "napiny" ("Trapped").
Do Must Be The Music ich raczej nie wezmą, ale komercyjny potencjał jest (śmiech). Wszystko to dzięki dość uniwersalnemu wokaliście.
Mam nadzieję, że Lie After Lie tego będą się trzymać. Bo mimo wpisania się w gatunkową konwencję (najlepszy tego przykład to "What is Whiting For Us") muzyka tego zespołu jawi się jako coś zupełnie naturalnego, bez względu na panujące mody i kolejne wydawnictwa konkurencji.
Grzegorz "Chain" Pindor