Metallica po latach nagrywania dla mas, małymi kroczkami wraca do swojego pierwotnego brzmienia. Slayer konsekwentnie robi swoje, choć trochę nudzi, a Anthrax niespodziewanie się rozsypał. Z wielkiej czwórki thrash metalu pozostaje nam Megadeth, które krążkiem "Endgame" paradoksalnie wraca do gry.
Choć nie ulega wątpliwości, że grupa nigdy nie powtórzy poziomu reprezentowanego choćby przez legendarne "Rust In Peace", to jednak zaskakuje nas bardzo pozytywnie w wersji "20 lat później". Dave Mustaine, mózg Megadeth, z pomocą nowego gitarzysty prowadzącego, Chrisa Brodericka, nagrał album intensywny i dynamiczny. Solówki są pełne furii, większość utworów jest naprawdę szybkich. Te skomponowane w średnim tempie, trzymają solidny poziom. Nie zachwycają teksty, ale w tym gatunku zawsze na pierwszym miejscu były gitarowe riffy, których na "Endgame" nie brakuje. Megadeth może nie zbawiać świata dwunastym studyjnym krążkiem, ale przypomina nim, że w swojej kategorii jeszcze nie składa broni.
M. Kubicki
METAL MIND