Wbrew ogólnym trendom Walijczycy z Bullet For My Valentine zamiast złagodzić brzmienie, postanowili jeszcze bardziej je wyostrzyć. W tym celu zaangażowali cenionego producenta Colina Richardsona, który pracował ze Slipknot, Machine Head i Sepulturą.
W efekcie powstała płyta o ostrym jak brzytwa brzmieniu. Sekcja rytmiczna pracuje jak dobrze naoliwiona maszyna - równo i szybko. Świdrujące gitary mogą niektórym kojarzyć się z wizytą u dentysty, a krzyczący wokal wywołuje dreszcze.
Bullet For My Valentine brzmią wściekle i głośno, ale ten ich czad został podany w całkiem przystępnej formie. Tytułowy utwór z bardzo śpiewną partią wokalną z powodzeniem mógłby trafić na listy przebojów. Wcale nie taki Bullet For My Valentine straszny jak to wydawało się po pierwszym zetknięciu z muzyką z ich piątej płyty.
Grzegorz Dusza
SONY