Everett znów się przed nami otwiera, tym razem kończąc trylogię płyt mających ścisły związek z ciężkimi chwilami związanymi z rozstaniem z żoną. "Tomorrow Morning" dokumentuje ostatni etap tego wydarzenia, moment, w którym artysta zaczyna wracać do sił.
Ponownie mamy do czynienia z bystrymi obserwacjami podanymi w komediowej formie, jaką znaliśmy sprzed mrocznego okresu w życiu E. Jak brzmi on po ponownym odkryciu radości życia? Nieco jak Beck na albumie "Guero". "Tomorrow Morning" jest klasycznie sarkastyczne i sardoniczne, a dźwięki niosą ze sobą posmak męskiej dumy.
Mark wraz z odzyskaniem pewności siebie zapomniał o ograniczeniach muzycznych i na nowym krążku nie krępuje się, serwując nam raz electropunk, a w kolejnej chwili gospel inspirowany latami 60. Na pewno nie są to największe jego dokonania z przełomu wieków, ale zdecydowanie równy materiał, któremu szansę powinny dać przede wszystkim osoby zawiedzione ostatnimi dwoma krążkami, które, choć nie były złe, dla wielu fanów Amerykanina mogły wydawać się przesadnie apokaliptyczne.
M. Kubicki
Universa l Music