Od czasu debiutanckiego albumu "Beautiful Freak" formacja Eels należy do moich ulubionych. Wtedy, pod koniec lat 90., stawiano ich obok Becka, jako tych wykonawców, którzy tchnęli nowego ducha w muzykę.
Stojący na czele Eels, Mike Edwards, wolał pozostać jednak outsiderem. Na szczęście wciąż regularnie dostarcza swoim fanom albumy wypełnione neurotyczną muzyką. Właściwie nic od lat się nie zmienia.
Na "The Deconstruction" rządzi melancholijny śpiew Mr E. przy wtórze stonowanych dźwięków gitary, klawiszy i smyczków. Dominuje tu prostota, ale w pozytywnym znaczeniu. Trochę tu rocka, nieco bluesa, sporo folku i szczypta analogowej elektroniki. Ale, co najważniejsze, nie brakuje tu nośnych, przyjemnych dla ucha melodii, choć trudno nazwać muzykę, którą tworzą Eels za radosną. Bardziej pasuje do niej określenie refleksyjna. Ta płyta zyskuje przy każdym kolejnym odtworzeniu.
Grzegorz Dusza
EWORKS/PIAS