Panowie z Linkin Park postanowili nagrać koncepcyjny album. Ot, użyją kilku ważnych cytatów takich postaci, jak choćby Martin Luther King, a utwory splotą ze sobą krótkimi przerywnikami. Szybko jednak okazuje się, że choć pieniądze, które wytwórnia zarobiła dzięki Linkin Park pozwoliły im na dużą wolność artystyczną, to zestawienie ambicji z talentem skutecznie zablokowało nagranie przez grupę ich opus magnum.
Zespół postanowił także całkowicie porzucić swoje nu-metalowe korzenie. Duża ilość syntezatorowych dźwięków w połączeniu z dźwiękami pianina daje wrażenie obcowania z wykastrowaną wersją Nine Inch Nails. Lepsze dla Linkin Park byłoby pozostanie przy swoim starym stylu, zamiast, parafrazując słowa ich nowej piosenki, "dusić się w dymie z mostów, które spalili". "A Thousand Suns" można nazwać po prostu o tysiąc razy gorszym albumem od "Minutes To Midnight", ale precyzyjniej byłoby napisać, że to fantastycznie wyprodukowana, melodramatyczna farsa, w której zespół po raz kolejny traktuje się zbyt serio. Mike Shinoda powiedział, że proces nagrywania płyty był ciągłym niszczeniem i odbudowywaniem zespołu. Szkoda, że ostatecznie ten drugi proces nie zakończył się sukcesem.
M. Kubicki
Warner