Szok! Sensacja! Afera nie z tej Ziemi! Maria Peszek nagrała piosenkę pt. "Hujawiak"! Na swoim drugim albumie umieszcza takie teksty jak: "pod lód ciągnie mnie twój arktyczny wzwód" czy "kiedy zza węgła pojawia się Mietek, objawia przecudnej urody napletek". Kobieta wyzwolona? Pewnie trochę tak. Na poziomie Agnieszki Frykowskiej. Przyznam Wam szczerze, drodzy czytelnicy, że ostatnio tak zażenowany byłem po przeczytaniu "Wojny polsko-ruskiej Pod Flagą Biało-Czerwoną" Doroty Masłowskiej. Tak ona, jak i Maria Peszek otrzymały Paszport Polityki. Obie z tego samego powodu machania narządami przed słuchaczami.
Taki numer, jaki odwinęła wokalistka, może zdarzyć się raz na jakiś czas, by jakiś problem społeczny przenieść na, teoretycznie, wyższy poziom. Muzyka jako forma sztuki jest jednym z najbardziej medialnych sposobów na to. Tak więc "wyzwolona" Peszek dostała poparcie od słuchaczy, z których większość to osobniki płci żeńskiej składające modły przed ołtarzykiem ze zdjęciem Manueli Gretkowskiej. Feministki się cieszą, bo Peszek otwarcie mówi, że "jest trochę zdzirą" i że "każdy artysta musi być trochę pierdolnięty". Bohema pewnie rozkoszuje się takimi hasłami, więc nie można wokalistce odmówić pomysłu na sukces.
Aspekt kulturowy mamy już więc za sobą. I gdy się go pominie, okaże się, że "Maria Awaria" to w zasadzie nic ciekawego pod względem muzycznym. Gdy Amy Winehouse obdarło się z całej skandalizującej otoczki, pozostały przynajmniej jej wartościowe nagrania, po Peszek nie pozostaje nic. Zaskakujące jest, że pseudo-artystka poświęciła praktycznie w całości album na opowiadanie o seksie w sposób sugerujący, że czuje potrzebę uświadamiania słuchaczy w sferze intymnej. I nawet nie byłoby to tak idiotyczne, gdyby nie fakt, że Peszek jest zwykłą grafomanką, a jej częstochowskie rymy przypominają głupkowate, prześmiewcze wierszyki wymyślane przez chłopców w podstawówce, a mające być tanią zaczepką na koleżanki z klasy. Oczywiście wokalistka jest osobą dorosłą, chyba również intelektualnie, i wiedziała co robi. Może nawet pomysł miała nienajgorszy, tylko że w praktyce popada w dwie skrajności - albo w banał albo w wulgaryzm. W ostateczności pierwsze mogłoby prowadzić do czystej rozrywki, a drugie do uwypuklenia charakteru albumu. Niestety, nie ma ani co uwypuklać, ani czym się "rozrywać".
Chyba powinienem napisać coś jeszcze o samej muzyce, ale ten temat nie jest zbyt obszerny. Podkłady są tu mało istotne, wręcz można powiedzieć, że to dodatek do idei. Jest nudno, monotonnie i bez pomysłu. Mnie to mdli. Można sobie teraz zadać pytanie: co dalej? Może wzorem jednej z bohaterek filmu "Tillsammans" w reżyserii Lukasa Moodyssona, Peszek zapuści włosy pod pachami, których to zdjęcie będzie zdobić kobiece czasopisma? Może doczekamy się lesbijskiego aktu miłosnego na scenie w czasie koncertu? Naprawdę, niech jakiś desperat zabierze do łózka Peszek. Może to zatrzyma ją i tę modę na tandetę. Wokalistka faktycznie stała się gwiazdą, tylko nie zdaje sobie sprawy, że z muzyką nie ma to absolutnie nic wspólnego. Choć z technicznego punktu widzenia różni się nieco od Joli Rutowicz, to jednak efekt ich działalności jest taki sam - nie ma czym sobie główki zawracać.
M. Kubicki
EMI Music Poland