Jeśli w bagażniku twojego Chevroleta masz dwie torby trawy, 75 tabletek meskaliny, 5 arkuszy przesyconych kwasem znaczków, pół solniczki kokainy i całą galaktykę wielokolorowych przymulaczy oraz rozśmieszaczy, a także litr tequili, litr rumu, skrzynkę piwa, pół litra czystego eteru i dwa tuziny pastylek amylu, to znaczy, że brakuje ci już tylko najnowszej płyty The Black Keys "El Camino" i możesz śmiało poczuć się jak Hunter Thompson, wyruszając w podróż przez surową pustynię Nevada.
Cała płytabrzmi dokładnie jak narkotykczny trip El Camino przez klasyczne brzmienia bluesa i rock’n’rolla. Dopełnia ją też lekki powiew soulu, a to za sprawą Briana Burtona (Gnarls Barkley), który był odpowiedzialny za świetną produkcję materiału. Jeśli ktoś nadal jest nastawiony sceptycznie, proponuję sprawdzić jedynie singiel "Lonely Boy", który jest idealną wizytówką "El Camino".
Polecam serdecznie "El Camino" jako album, który z pewnością przez długi czas nie opuści waszych samochodowych odtwarzaczy. Płyta z pewnością spodoba się zarówno fanom klasycznego brzmienia, jak i tym, którzy nie lubią szufladkowania muzyki, bowiem The Black Keys w genialny sposób żonglują gatunkami, tworząc kompozycje od których noga sama zaczyna chodzić, a refreny głęboko zapadają w pamięć.
M. Kubicki
WARNER