Nie jestem wielkim fanem Muse, ich twórczość wydaje mi się nazbyt przerysowana, patetyczna i wydumana, a jednak za każdym razem potrafią mnie czymś zaskoczyć i zainteresować. Tym razem pokusili się o concept-album.
"Drones" to futurystyczno-metaforyczna opowieść o świecie opanowanym przez drony, w którym - jak tłumaczy lider grupy Matthew Bellamy - jedne drony niszczą inne drony, by zmienić nas wszystkich w drony. Wydawałoby się, że tak obrana koncepcja zaprowadzi zespół w stronę syntezatorowych eksperymentów, a jednak to album wypełniony głównie gitarowymi piosenkami.
Dwa pierwsze numery "Dead Inside" i "Psycho" doskonale rozkręcają album i mają przebojowy potencjał. Kolejny "Mercy" przypomina U2 z najlepszych czasów. Niemal metalowe brzmienie grupa uzyskuje w "Reapers". Rozbudowany, dziesięciominutowy "The Globalist" to Muse w progresywnym wydaniu. W duchu Queen utrzymany jest "Defector". Jeszcze bardziej do tego legendarnego zespołu, Muse upodabniają się w ostatnim, tytułowym nagraniu z nawiązującym do muzyki sakralnej chóralnym finałem.
Grzegorz Dusza
WARNER