Po rozczarowującym "I`m with You" sprzed pięciu lat, tym razem nie było napięcia i szczególnego oczekiwania fanów na nową jedenastą płytę w dorobku Papryczek. Muzycy także czuli, że trzeba coś zmienić. Najważniejszą decyzją, jaką podjęli, była zmiana producenta. Po 25 latach rozstali się z twórcą ich największych sukcesów, legendarnym Rickiem Rubinem, i realizację nowego albumu powierzyli Brianowi Burtonowi, bardziej znanemu jako Danger Mouse.
Praca w studiu przypominała piekło, ale - jak sami Red Hot Chili Peppers mówią - opłaciło się. Współautor sukcesów The Black Keys, Becka, Gorillaz, a także lider Gnars Barkley przeniósł ich muzykę w inny wymiar. Dodajmy, że miksu nagrań dokonał Nigel Godrich, producent związany z Radiohead. W efekcie fani dostali najmniej rockowy album w dorobku RHCP. Jak zaznacza Flea, chcieli, by każdy utwór brzmiał inaczej, by był jednym z kolorów tęczy. Faktycznie tak jest.
Od przebojów na otwarcie "The Gateway" i "Dark Necessities", przez typowy dla nich funkowy "We Turn Run", disco lat 70. zrobione w duchu Daft Punk w "Go Robot", ciężkie hardrockowe brzmienia w "Detroit", klimatyczną balladę "The Hunter", po psychodeliczny "Dreams of Samurai" - obcujemy ze świetnie skrojonymi numerami o różnorodnym brzmieniu i zmiennym nastroju. Solidny materiał umacniający pozycję grupy.
Grzegorz Dusza
WARNER