John Frusciante po raz drugi powrócił do składu Red Hotów i znów jest magicznie i wybitnie. Dwunasty w dorobku grupy album "Unlimited Love" jest najlepszym ich dziełem od czasu "Stadium Arcadium", czyli od 16 lat. Znów czuć dawny zapał i wenę twórczą.
W studiu stworzyli 50 piosenek, z czego na album trafiło 17 trwających przeszło 70 minut. Singlowy "Black Summer" zawiera wszystko, co najlepsze w stylu RHCP. Bujający rytm, letni klimat i chwytliwy refren, a całość zagrana została na pełnym luzie, jakby mieli po dwadzieścia, a nie sześćdziesiąt lat na karku.
Forma wokalna Anthony’ego Kiedisa jest wyborna. Nie jest takim wariatem, jak Mike Patton, ale i on nie stroni od wokalnej ekwilibrystyki, często zapuszczając się w stronę rapu. Basista Flea i perkusista Chad Smith budują fantastyczny funkowy groove, a pomysłowość i lekkość, z jaką tworzy gitarowe partie John Frusciante, nie ma sobie równych.
Tak brzmi kapela idealna, jedna z najlepszych, jakie pojawiły się w dziejach rocka. Można się czepiać, że wszystko to już słyszeliśmy na wcześniejszych płytach Red Hot Chili Peppeers i to w bardziej przebojowym wydaniu.
Kto jednak pokochał tych facetów jeszcze w latach 80., to z pewnością będzie nową płytą zachwycony. Kalifornijczycy fundują nam sporo chwil z pogodną muzyką zrealizowaną na najwyższym poziomie.
Grzegorz Dusza
Warner Music