Green Day trzymają się uparcie tej samej estetyki, ale skoro znaleźli dobry patent na granie melodyjnego rocka z punkowym sznytem, to po co mają coś zmieniać. Jedyna różnica w przypadku ich najnowszej płyty jest taka, że porzucili na chwilę politykę.
"Father of All Motherfuckers" prezentuje zdecydowanie imprezowe oblicze zespołu. Wszystkie numery ukierunkowane są na zabawę. W dodatku zagrane zostały w szaleńczym tempie. Dziesięć piosenek zmieścić w 26 minutach to wynik godny The Ramones, ale i spore wyzwanie dla zespołu.
Amerykanie z powodzeniem zapuszczają się w przeszłość rocka. W kompozycji "Stab You In The Heart" serwują niemal wierną kopię pionierskiego rock'n'rolla z lat 50. W "Oh Yeah!" wskrzeszają glam rock, wplatając cytat z Gary'ego Glittera, ale w wersji Joan Jett. W "Meat Me On The Roof" proponują szczyptę imprezowego soulu. Do lat 60. nawiązuje słodko brzmiący "I Was A Teenage Teenager", do hard rocka "Take The Money And Crawl", zaś “Graffitia" przywołuje The Clash.
"Father of All Motherfuckers" nie jest to płyta, która stanie się klasyczną pozycją w dorobku Green Day. Najwyraźniej potrzebowali jednak takiego krążka – bez napinania się i ideowych deklaracji, dającego fanom dobrą zabawę w trudnych czasach.
Grzegorz Dusza
Warner