Współosiowe biegi zbudowano w formie multi-Litz z 48 drucików OFC zapakowanych w polietylenowy dielektryk. Kabelek Wireworld Luna 5 wygląda skromnie, ponieważ jego biała powłoka przypomina kable telefoniczne.
To jednak pozory. Skomplikowaną budowę komplementują bardzo dobre, choć na pierwszy rzut oka również nieefektowne, wtyki bananowe o nazwie Power Spring, gwarantujące silny docisk do ścianek gniazda głośnikowego.
Kabel sprzedawany jest na metry, jednak, podobnie jak przy XLO, wtyki instaluje dystrybutor. Wireworld Luna 5 ma gładki i przyjemny charakter, z nieco odchudzonym niższym basem. Nacisk położony jest tu bowiem na średnicę.
Głosy prezentowane są w pełny, naturalny i przyjemny sposób, splatając się z naszymi oczekiwaniami co do ich barwy. Nie jest to jednak taki kozak w zakresie rezolucji jak XLO czy Audionova, instrumenty nie są więc wyraźnie wyodrębniane z tła, ani też nie mają tak wyraźnych krawędzi.
Atak instrumentów miał trochę zaokrąglony, łagodniejszy charakter, każąc trąbkom grać z niewielkim tłumikiem, a saksofoniście ścielić dźwięk jak w łóżkowej balladzie. Dzielnie spisywał się natomiast bas - pełny, mocny, treściwy.
Puls był nieco wolniejszy niż w szybszych kablach testu i wyraźnie słychać, że postawiono tutaj na barwy i współbrzmienie. Jazz, kameralistyka - płyty tego rodzaju zabrzmiały wyjątkowo przyjemnie i relaksująco. Wisienką na ciastku była zaś góra, ładna, bez cienia agresji i kąsających uderzeń.