Firma zajmuje się nie tylko kolumnami głośnikowymi, ale wieloma innymi produktami i projektami, w których znaczenie ma najwyższa jakość prac stolarskich, np. renowacja i utrzymanie w dobrej kondycji starych mebli, a nawet całych rezydencji. Na pewno do niejednej z nich pasowałyby podobne w stylu kolumny.
Wystarczy spojrzeć na stronę internetową firmy (lovecraftdesigns.com), aby poczuć ten klimat... Poza tym podłogi, boazerie, eleganckie pudełka na prezenty i wino...
W naszym teście pojawia się model Lovecraft The Single Horn Ben, mniejszy z dwóch Benów (większy nazywa się The Ben ES). Uwagę zwraca od razu kilka niezwykłych rozwiązań i elementów. Jednak próba ich rozgryzienia pozostawia nas tylko z wcześniej zdobytą wiedzą i własnymi badaniami, bowiem sam producent jest bardzo oszczędny w przedstawianiu zagadnień technicznych i konstrukcyjnych.
A i tak mamy szczęście, testując "pojedynczego Bena", jako że ostatecznie znajdziemy tu kilka zdań i tabelkę z podstawowymi danymi, podczas gdy przy innych modelach jest jeszcze skromniej, a przy "dużym Benie" (The Ben ES) znajdziemy tylko zdjęcie...
Taka nonszalancja uświadamia nam też bardziej "artystyczny" niż "inżynieryjny" charakter firmy, co wielu audiofilów, zwłaszcza mniej zorientowanych w technice, przyjmie z ulgą, a nawet ukontentowaniem.
Producent skupia się na dwóch faktach. Najpierw chwali materiał, z jakiego wykonana jest obudowa - to 30-mm grubości sklejka, której gęstość, struktura itp. zapewniają doskonałe własności akustyczne.
Potem składa hołd stosowanym przez firmę nowym przetwornikom (szerokopasmowym) Fostexa, które "zdezaktualizowały wcześniejsze opinie na temat kwestii: "co potrafi pojedynczy głośnik"; mają one wykazywać się dobrymi parametrami i bardzo, bardzo dobrym dźwiękiem; ich wysoka efektywność pozwala uzyskać przyzwoite poziomy głośności przy mocach rzędu pojedynczych watów, jednocześnie przy wyższej mocy (jakiej? - producent nie podaje) możliwe jest nagłaśnianie nawet największych pomieszczeń z dynamiką lepszą niż z klasycznych zespołów głośnikowych.
I to w zasadzie tyle od producenta. A wszystko to można by napisać o... każdej konstrukcji Cain&Cain. Nie było tu jeszcze nic o cechach charakterystycznych dla Bena.
Zacznijmy od góry
Japoński Fostex jest znany z doskonałych głośników szerokopasmowych, ale nie tylko - również lubiane, chociaż ze względu na swoją specyfikę raczej w tych samych kręgach, są przetworniki wysokotonowe. I oto na samej górze znajduje się właśnie tubowy przetwornik wysokotonowy, trochę zaprzeczając sugestiom o samodzielności szerokopasmowych Fostexów.
Ale sytuacja jest niejednoznaczna - ów przetwornik ustawiamy i podłączamy samodzielnie, jest więc w pewnym sensie opcjonalny, choć jeżeli w ogóle nie postawimy owego modułu na górze, to będziemy widzieć wystające z górnej ścianki obudowy przewody.
Na płytce głównego gniazda przyłączeniowego (z tyłu obudowy Lovecraft The Single Horn Ben), znajduje się pokrętło regulacji poziomu wysokich tonów, płynących z owego dodatkowego głośnika. Można więc moduł ustawić, podłączyć... i wyciszyć, jednak z powodu samego wyglądu konstrukcja wciąż nie będzie aspirowała do zaszczytnego tytułu jednodrożnej.
W końcu producent nigdzie nie obiecywał jednak wprost, że Lovecraft The Single Horn Ben jest układem jednodrożnym, a uwagi na temat szerokopasmowości Fostexów można uznać za ogólne i niezobowiązujące, zaś w praktyce odnoszące się do innych konstrukcji firmy, które nie mają już wysokotonowego dodatku.
Głośnik szerokopasmowy
Głośnik szerokopasmowy to model FE208E Sigma, dość popularny i ceniony na forach DIY, jednak wyrażane tam opinie, jak i dane producenta wskazują, że wymaga on towarzystwa głośnika wysokotonowego, kończąc efektywną pracę między 10 a 14 kHz; ponadto do uzyskania dobrej liniowości średnich tonów wypada zastosować pasywną korekcję obniżającą poziom przy 4 kHz, gdzie ma podbicie charakterystyka samego niefiltrowanego głośnika. Takie filtry oznaczają jednak znowu jakiś ideowy kompromis, odejście od minimalizmu... ale to już problem minimalistów.
W zakresie niskich częstotliwości przetwornik ten wyróżnia się specyficznym zestawem parametrów. Częstotliwość rezonansowa (fs) jest jeszcze całkiem typowa dla przetwornika tej wielkości (20 cm), wynosi 42 Hz, natomiast dobroć Qts jest nadzwyczaj niska - 0,18.
Z taką dobrocią można by zestroić, i to w małej objętości, dobry impulsowo bas-refleks, nie schodzący jednak bardzo nisko; tak niska dobroć, przy nie najniższym jednak rezonansie fs, predestynuje głośnik do obudowy tubowej - jaką tutaj zastosowano.
Efektywność
Ponadto głośnik wykazuje się wysoką efektywnością (producent podaje 97 dB, chociaż w dolnej części pasma, poniżej 1 kHz, bez wspomagania obudową tubową, wynosi ona ok. 95 dB) - podkreślmy: przy 8 omach jest to "prawdziwa" efektywność (1 W/1 m), a nie czułość, która premiuje 4-omowe głośniki.
Sama impedancja 8 omów to też ważny atut, zwłaszcza w przypadku stosowania wzmacniaczy lampowych. Taki zestaw parametrów wiąże się z konkretnymi cechami konstrukcji głośnika.
Widać imponujący układ magnetyczny (średnica 156 mm), którego zasługą jest wysoka efektywność i niska dobroć układu rezonansowego ("kontrola"), lecz przysłużyło się temu jeszcze coś, czego już tak łatwo nie zobaczymy (warto o tym pamiętać - nie wszystko, co wartościowe lub choćby ważne, jest widoczne nawet po wykręceniu głośnika).
Otóż cewka drgająca, chociaż ma średnicę bliską standardowej (35 mm), jest bardzo krótka - wystaje poza szczelinę magnetyczną tylko minimalnie, stąd maksymalne liniowe wychylenie wynosi tylko +/-1,25 mm, jest kilkukrotnie mniejsze niż w typowych 20-cm głośnikach niskotonowych czy nisko-średniotonowych.
Dzięki temu większa część uzwojenia cewki, przez którą płynie prąd, cały czas "współpracuje" z polem magnetycznym, bez względu na pozycję membrany i połączonej z nią cewki. Dlaczego w ten sposób nie konstruuje się większości głośników?
Moc
Ponieważ już niewielka dostarczona moc elektryczna wywołuje w takim układzie maksymalne wychylenie cewki i membrany głośnika, a dalsze jej zwiększanie rodzi zniekształcenia i jest wręcz groźne.
Inaczej mówiąc, taki głośnik, w porównaniu z typowymi, osiągnie przy mniejszej mocy określone ciśnienie akustyczne, ale zatrzyma się na tym poziomie, podczas gdy typowe głośniki dogonią go, a nawet przegonią - docierając do wyższych poziomów ciśnienia, przy znacznie większej dostarczonej mocy.
Fostex podaje, że moc nominalna FE208E Sigma wynosi 40 W (a maksymalna aż 120 W), do czego przyczyniają się też i dość wysoki rezonans, i bardzo niska dobroć (głośnik jest mocniej "trzymany" w zakresie najniższych częstotliwości zarówno przez zawieszenia membran, jak i siłę elektromagnetyczną), a także akustyczne własności obudowy tubowej. Wszystko się więc zgadza.
Membrana
Oddzielną sprawą jest kształt i materiał membrany w kolumnach Lovecraft The Single Horn Ben. Jej profil producent określa jako hiperboliczno-paraboloidalny (nie paranoidalny), dodając słowo "shell" (skorupka).
Widać promieniście biegnące wybrzuszenia, które mają za zadanie wzmocnić membranę (stąd pewnie skojarzenie ze skorupką jajka, kruchą, ale sztywną). Również część centralna membrany (nakładka przeciwpyłowa) jest w takim stylu - nie ma tu więc stosowanego w najbardziej tradycyjnych, klasycznych szerokopasmowcach, drugiego, lżejszego stożka, który pomagałby przetwarzać wysokie tony.
Sam materiał nie jest bardzo sztywny, gdyż w głośniku szerokopasmowym, który w dodatku nie jest filtrowany, powinien mieć też dobre tłumienie wewnętrzne (będące w kontrze do sztywności lub wymagające membran "sandwiczowych", tutaj też wykluczonych, bo zbyt ciężkich). Materiał jest po części tradycyjny (pochodzenia roślinnego, jak celuloza), ale egzotyczny - przygotowany z włókien rośliny Banaba rosnącej np. na Filipinach.
Zawieszenie (zarówno górne, jak i dolne) nazwane jest "tangencjalnym" - jego niezwykłość też dobrze widać. Taki kształt na pewno sprzyja rozproszeniu rezonansów, a być może ma też charakterystykę progresywną - czyli zmniejsza podatność wraz z wychyleniem, co w pewnym stopniu zabezpiecza układ drgający przed przeciążeniem zbyt dużą amplitudą. Głośnik jest niezwykły, a kropką nad "i" w jego zasadniczej solidności jest odlewany kosz.
E208E Sigma to chyba najlepszy 8-calowy przetwornik Fostexa, ale ceną dwukrotnie przebija go wysokotonowy T900A, nazywany przez producent superwysokotonowym - i słusznie, skoro zalecana częstotliwość podziału to aż 7 kHz.
Do współpracy z FE208E Sigma może wystarczy, lecz w klasycznych układach dwudrożnych lub nawet trójdrożnych, gdzie sekcja wysokotonowa startuje mniej więcej od dwa razy niższej częstotliwości, ten "kosztowny drobiazg" by się nie sprawdził.
W ofercie Fostexa jest zresztą więcej supertweeterów niż "normalnych" tweeterów; te drugie są grzecznymi kopułkami o standardowej efektywności ok. 90 dB, te pierwsze - zawsze przetwornikami tubowymi o stylowym, agresywnym wyglądzie. I te najlepsze mają taką konstrukcję jak T900A - są pomyślane jako dodatek do ustawienia na obudowie kolumny, a nie do wkręcenia w przednią ściankę.
Tuba
Wielkie okno na dole to wylot obudowy tubowej. Najbardziej klasyczna tuba jest tubą przed głośnikiem, taką, jaką widzimy np. w konstrukcjach Avantgarde, gdzie obsługuje ona nie tylko głośnik wysokotonowy, ale i średniotonowy (i tutaj musi być już o wiele większa); tuba wzmacniająca promieniowanie od przedniej strony membrany w zakresie niskich częstotliwości musiałaby już być potwornie wielka (lub musiałyby zostać zastosowane bardzo zaawansowane sposoby aktywnej korekcji elektrycznej), dlatego tak działających tub niskotonowych w zasadzie się nie spotyka, a hasło "obudowa tubowa" oznacza ustrój akustyczny znajdujący się po drugiej stronie membrany.
W takiej sytuacji nie musi on przenosić wyższych częstotliwości, spełnia rolę podobną jak układ rezonansowy basrefleks - wykorzystuje energię promieniowaną przez tylną stronę membrany do zwiększenia ciśnienia całego układu w zakresie niskich częstotliwości, do czego konieczne jest jednak przesunięcie fazy (jako że fazy promieniowania przedniej i tylnej strony membrany są przeciwne i bez takiej korekcji by się zniosły).
Bas-refleks
Układ rezonansowy bas-refleks ma takie "cudowne" właściwości przesuwania fazy, do czego nie jest potrzebna żadna skomplikowana konstrukcja, a jedynie otwór w obudowie (i ewentualnie krótki tunel). Innym, bardziej skomplikowanym i dlatego kosztowniejszym (ale przez to jakże inspirującym!) sposobem jest utworzenie w obudowie labiryntu.
Linia transmisyjna to labirynt, w którym fala jest wytłumiana, a to, co z niego jednak "wyjdzie" w zakresie niskich częstotliwości, które wytłumić najtrudniej, będzie miało właśnie korzystnie przesuniętą fazę; obudowę tubową za tylną stroną membrany można pryncypialnie traktować jak zwiniętą tubę, można też widzieć jako labirynt o długości odpowiedniej dla przesunięcia fazy i stopniowo, zgodnie z jakąś "tubową" funkcją (np. wykładniczą) zwiększający przekrój w kierunku wylotu, w celu uzyskania wzmacniających właściwości tuby.
Obliczenia wskazują jednak, że tej wielkości wylot, jaki widzimy w Lovecraft The Single Horn Ben, mimo że wydaje się bardzo duży (w porównaniu do bas-refleksów - ogromny), jest wciąż o wiele za mały, aby skutecznie wzmacniać najniższe częstotliwości, nawet przy najkorzystniejszym profilu i współczynniku kształtu.
Będzie wzmacniał wyższy bas, a niski bas skorzysta na przesunięciu fazy. Korzyści akustyczne przy dużych kosztach nie są nadzwyczajne, ale takie obudowy tubowe są jednak z zapałem stosowane przez hobbystów, bowiem, co tu dużo ukrywać, można się przy nich napracować... i trzeba też przyznać uczciwie, że takie obudowy jednak "grają" po swojemu.
Dosłownie grają, ich niewytłumiony tubowy labirynt generuje wiele rezonansów, które koloryzują brzmienie, i chociaż teoretycznie jest to niewłaściwe, to przynosi radość słuchaczowi, który właśnie tego oczekuje. Tubowy labirynt jest jak instrument, który gra ładniej lub mniej ładnie - ale gra.
Wedle jakiej recepty, według jakiego profilu została zaprojektowana obudowa Lovecraft The Single Horn Ben? - tego od producenta się nie dowiadujemy, tym bardziej nie chwali się wynalezieniem niczego nowego w tej dziedzinie, co jest w tych czasach rzadko spotykaną skromnością.
Instalacja głośnika
Głośnik szerokopasmowy został zainstalowany na "talerzu" o średnicy wyraźnie większej niż szerokość przedniej ścianki; wydawać się to może tylko dekoracją, lecz na pewno ma znaczenia akustyczne, i to pozytywne: powiększenie powierzchni, z której promieniuje głośnik, podnosi efektywność (przynajmniej w pewnym zakresie częstotliwości), zmniejszając osłabienie w okolicach 500 Hz, typowe dla praktycznie wszystkich kolumn w wąskich obudowach; tutaj jest to o tyle ważne, że wraz z głośnikiem szerokopasmowym trudniej prowadzić elektryczną (w zwrotnicy) korekcję charakterystyki przetwarzania.
Nie jest to do końca wykluczone, głośniki szerokopasmowe też się filtruje (tak!), zwykle specjalnymi obwodami środkowozaporowymi, wyrównującymi charakterystykę - jednak wyrównanie do poziomu owego osłabienia oznaczałoby poważne obniżenie efektywności w całym pasmie.
Aby ów zbawienny talerz charakterystykę tylko wzmocnił i wyrównał, a nie poszarpał, nie powinien mieć ostrych krawędzi, które wywołałyby gwałtowną dyfrakcję fali o długości skorelowanej z promieniem talerza. Dlatego też talerz nie jest płaski, lecz łagodnie wyprofilowany i kończy się delikatnie zaokrągloną krawędzią.
A za nią czai się supertweeter... Ładnie. Konstrukcja trochę tajemnicza, specyficzna, w klimacie tub i szerokopasmowców, ale dostatecznie zdroworozsądkowa, z bardzo solidną, piękną robotą stolarską i dobrymi przetwornikami.
Co tu jest grane?
Testowane kolumny nie są w żadnej mierze zwyczajne, prowokują do wielu przemyśleń i wniosków. Jak mi się wydaje, całkiem użytecznych z audiofilskiego punktu widzenia, i to nie tylko dla zainteresowanych takimi właśnie kolumnami.
Czasami pewnym rozwiązaniom technicznym przypisuje się poważne skutki brzmieniowe, podczas gdy ich przyczyny są bardziej złożone, po części przypadkowe i nierozpoznane, a jednocześnie wyolbrzymia się brzmieniowe ślady ponoć charakterystyczne dla określonych typów konstrukcji, tak czy inaczej dorabiając teorię do praktyki.
Spotkać można mądralińskich, którzy usłyszą, jaki gatunek kondensatora jest w zwrotnicy, nie mówiąc już o kablu i materiale membran. "Oczywiście" słyszalna będzie tak gruba sprawa, jak stopień rozbudowania układu wielodrożnego, czyli odróżnimy dwudrożność od trójdrożności…
Oczywiście tylko pod warunkiem, że będziemy widzieć słuchane/testowane kolumny… Zaczyna się tu trochę niebezpieczny temat, idea ślepych testów działa jak płachta na byka na wielu recenzentów, bo każdy może się w takiej próbie wyłożyć (ja też).
Nie chcę tutaj żadnej awantury, chodzi mi w gruncie rzeczy o to, że brzmienie testowanych kolumn jest bardzo specyficzne, a nawet ono nie dawałoby w ślepym teście stuprocentowej pewności, że mamy do czynienia z konstrukcjami opartymi na przetworniku szerokopasmowym.
To nie są brzmienia neutralne, ale nie są wcale do siebie podobne i nie są równie od neutralności odległe; sytuacja ta, traktowana jako eksperyment badawczy, według mojej oceny nie potwierdza pewnej hipotezy, którą stawiają miłośnicy głośników szerokopasmowych: że mimo pewnych ułomności, brzmienie takich konstrukcji łączy jakaś organiczna więź.
Może i jest jakiś wspólny gen (a nawet jest na pewno), lecz okazuje się on w całościowym odbiorze przytłumiony przez różnice. Znowu grają różnice! To jest mądrość sprzętu audio, a zespołów głośnikowych w szczególności - na końcowy wynik wpływa bardzo wiele elementów i jednocześnie teoretycznie trudno przewidzieć tylko na podstawie oględzin, który z nich będzie miał wpływ decydujący.
Co gorsza, możemy tego nie wiedzieć nawet po odsłuchach! Weźmy przykład ad absurdum - kolumnę, w której z powodu dziwnego gustu konstruktora zastosowano zbyt duże tłumienie głośnika wysokotonowego - załóżmy że wstęgowego; w podobnej konstrukcji z kopułką metalową inny konstruktor o zupełnie innych preferencjach z premedytacją wyeksponował wysokie tony.
Oczywiście usłyszymy różnicę, co do ostatecznych rezultatów nie będzie dwóch zdań, jednak wielu pójdzie fałszywym tropem i stwierdzi, że to prosty efekt konfrontacji słabowitego wstęgowego z ostro grającą metalową kopułką. Tymczasem można by role niemal odwrócić - (nadmiernie) tłumiąc kopułkę, a wstęgowemu pozwalając grać znacznie głośniej.
Formalnie rzecz biorąc, testowane konstrukcje nie są "czystej wody" jednodrożnymi szerokopasmowcami, lecz nie są od nich dalekie, z powodów już wyłuszczonych w głównym opisie, wywodzą się właśnie wprost z takiej koncepcji, a nie z modyfikowania układów wielodrożnych (dwudrożnych).
Stąd też oczekiwanie, że szlachetne cechy szerokopasmowości będą obecne, jest poniekąd uzasadnione… choć jak już zdradziłem, nie powinny być to oczekiwania zbyt daleko idące ani tym bardziej sprowadzające się do jakiegoś bardzo konkretnego brzmienia.
Obydwie "szerokopasmowe" konstrukcje (już zgódźmy się na takie ich skrótowe nazywanie) różnią się między sobą bardziej niż to zwykle obserwujemy, konfrontując "normalne" wielodrożne kolumny - oczywiście ujmując rzecz w pewnym skrócie. To z kolei praktyczna wskazówka, że budowanie całego systemu na bazie takich kolumn trzeba potraktować w specjalny sposób.
Co prawda zgodnie z audiofilską filozofią "synergia" jest zjawiskiem wszechogarniającym i wymaga starannego doboru elementów każdego systemu, ale jeszcze przed epoką urządzeń odtwarzających muzykę ktoś słusznie dał nam ogólną wskazówkę "znaj proporcją mocium panie".
Czym innym jest więc cyzelowanie szczegółu, które często staje się dzieleniem włosa na czworo, gdy kompletujemy system z konwencjonalnych komponentów, generalnie oddzielnie i wspólnie zmierzających ku brzmieniu mniej więcej neutralnemu, a czym innym łapanie jakiejkolwiek równowagi i szukanie własnej drogi do szczęścia, gdy bierzemy pod uwagę tak specyficzne kolumny.
Kolumny tego typu, ze względu na swoją wysoką efektywność a także "klasyczność" (raczej "staroklasyczność"), są często brane pod uwagę jako dopełnienie systemu wzmacniaczem lampowym w roli głównej.
Słowa "dopełnienie" użyłem z premedytacją, aby podkreślić intencje posiadaczy podobnych systemów; dla nich zwykle najważniejszy jest wzmacniacz, wymarzona trioda, single-ended itp., natomiast kolumny, za pomocą wysokiej efektywności mają rozwiązać problem niskiej mocy. Tyle że każde kolumny, a zwłaszcza takie, grają po swojemu, i w końcowym rezultacie bardziej słychać ich charakter niż jakiejkolwiek lampy.
Jestem więc przekonany, że tworzenie systemu, w którym mają pojawić się takie kolumny, najlepiej zacząć właśnie od nich, a potem poszukać do nich wzmacniacza, który wpłynie w pozytywny sposób na ostateczny efekt - choć nie należy przeceniać tego wpływu, bo kolumny te mają tak silne brzmieniowe osobowości, że nawet najlepsza czy najdziwniejsza lampa nie zamieni ich w potulne baranki ani nie wyprostuje ich charakterystyk.
Najważniejszą decyzją pozostanie więc decyzja co do rodzaju brzmienia dyktowanego przez kolumny, więc dlatego ostatecznie ta recenzja ma jakiś sens… Wielu powie, że aby z kolumn tych wydobyć to, co najpiękniejsze, trzeba użyć takiego a nie innego wzmacniacza, kabli, itp.
Być może, ale to, co usłyszymy z praktycznie każdym wzmacniaczem, choć za każdym razem będzie się różnić, wciąż pozostanie rozpoznawalnym, specyficznym brzmieniem właśnie tych kolumn. Ben nigdy, w żadnej konfiguracji sprzętowej nie zamieni się z Crescendo miejscami.
Najwyższa więc pora na konkrety. Grand Crescendo gra tak, jak można by podejrzewać na podstawie pobieżnego oglądu; generuje mocne, energetyczne brzmienie w zakresie nisko-średniotonowym, chociaż "nisko" nie oznacza tu samego basu; chciałem napisać "w zakresie średniotonowym", ale trzeba też jakoś zaznaczyć przesunięcie w dół środka ciężkości; tak więc "niski środek" jest tu mocniejszy niż "górny środek", natomiast obydwa skraje pasma są przetwarzane już wyraźnie słabiej.
Można było podejrzewać, że przetwornik o dużej średnicy nie radzi sobie z efektywnym przetwarzaniem wyższych częstotliwości, jednak w sukurs przychodzi "ustrój" znajdujący się w jego centrum.
Pewnie dzięki niemu góra pasma przynajmniej czasami, w chwilach największej potrzeby, jednak się pojawia, przynosząc pewną ulgę, że brzmienie nie jest definitywnie pozbawione wysokich tonów, nie jest "popsute" tak jak byłoby, gdybyśmy w układzie wielodrożnym wyłączyli głośnik wysokotonowy; coś tam gra, coś słychać, nie jest to złudzenie, ale i łudzić się nie ma co, że takie brzmienie jest naturalne, albo że z czasem zupełnie przestaniemy zauważać słabość wysokich tonów. Nie ma co owijać w bawełnę - jak słabość, to słabość.
Trzeba przyznać, że blacha, choć cicho, potrafi jednak wybrzmieć dość żywo i dźwięcznie, natomiast stale wytłumione są wyższe harmoniczne wokalu i spółgłoski syczące. Do tego jeszcze wrócę, teraz przenieśmy się na drugi skraj pasma. Bas nie jest efektowny, silny ani rozciągnięty; też robi wrażenie wycofanego, a przede wszystkim pozbawionego substancji najniższych częstotliwości.
Jednak trzeba mu oddać sprawiedliwość - jest tu zróżnicowanie i mikrodynamika, czyli rzadkie w tym zakresie wydobycie drugoplanowych informacji.
To nawet zaskakujące przy owym wycofaniu, a także sporej dawce podbarwień, jednak w końcu przebija się przez to żywość i oczekiwana po takiej konstrukcji szybkość; wspomniane podbarwienia skupiają się w górnym podzakresie, nie będzie przeciągania i zmulania.
I to, co najważniejsze, co daje niskim tonom więcej punktów niż wysokim - są bez żadnych problemów połączone ze średnimi, w zasadzie nie wypada mówić o łączeniu czegoś, co nie zostało podzielone - jest tu pełna naturalność, płynność i swoboda; również dlatego napisałem wcześniej o zakresie nisko-średniotonowym, bo z zastrzeżeniem, że nie pojawia się najniższy bas, mamy tu piękny, wewnętrznie spójny obszar, będący źródłem wszystkich emocji i wibracji.
Mogą je zauważyć nie tylko pozytywnie nastawieni do głośnikowej szerokopasmowej egzotyki. W pierwszym wrażeniu dostajemy prosto w nos, możemy poczuć się zdezorientowani, będziemy szukać racjonalnej odpowiedzi… odczucia będą dosłownie mieszane, bo z jednej strony nawet średnio wprawne ucho usłyszy to, co napisałem powyżej, i oceni wedle własnej wrażliwości odstępstwa od neutralności, z drugiej - dopada nas niezwykła muzyczna energia o bezwzględnej koherencji.
Środek pasma został nie tylko wyeksponowany, lecz też dodatkowo naładowany, a ponadto specjalnie uformowany. Wcale nie tak grałyby konwencjonalne kolumny, w których uwypuklono by średnie tony; wciąż nie byłoby takiej skali, takiej obfitości, takiej żywości.
Sądzę, że efekt pochodzi z dużej powierzchni membrany (tak dużych głośników nie stosuje się jako średniotonowe) i w dużym stopniu (ale tylko w zakresie średnich tonów) przypominał mi to, co znam z kolumn Avantgarde, gdzie duży wylot tuby średniotonowej potrafi zaryczeć z podobną siłą. Charyzmatyczność, siła przekonywania jednych, i zniechęcania innych…
Jakkolwiek je ocenimy, brzmienie jest tak wyraziste i niepowtarzalne, że nie może być pomylone z innym ani budzić kontrowersji co do faktów. Kilkuminutowy odsłuch wyjaśni, co tu jest grane - dosłownie i w przenośni.
I sądzę, że wystarczy do tego jakikolwiek wzmacniacz… Może brzmi to obrazoburczo, ale jeszcze bardziej fantastycznie (chociaż jakże poprawnie politycznie) zabrzmiałoby zastrzeżenie, że odpowiedni dobór wzmacniacza zrównoważy, uzupełni, wymodeluje itp.
Inaczej będzie z kolumnami Ben, które nie są tak łatwe do opisania i zinterpretowania, choć na pewno mają brzmienie bliższe temu "normalnemu". Kto szuka odważnej awangardy albo ponad wszystko kocha środek pasma, niech już zostanie z Grand Crescendo. Beny są zdecydowanie lepiej zrównoważone, nawet bez podłączenia wysokotonowego, a więc w czystym "trybie" jednodrożnym.
Co więcej, nawet średnim tonom można przyznać wyższe noty za dynamikę i artykulację. Właśnie tak, bo to, czym imponowały Crescendo, było czymś specjalnym, ale nie wszystkim - nie było precyzją i neutralnością, wokale były powiększane, ale i przyciemniane, nie miały pełnego wybrzmienia wyższych harmonicznych.
Z Benów wokale nie wychodzą tak potężnie jak z Crescendo, ale są zdrowsze, bogatsze, kompletne - nie kończą się na dźwiękach podstawowych, nawet bez tweetera mają do dyspozycji 90% pasma, jakiego wymaga ich prawidłowe odtworzenie.
Całe brzmienie jest dynamiczne, raczej twarde, szybkie, dobrze zagęszczone na dole, lecz nie nazbyt grube. Krzepkie, silne, komunikatywne, wcale nie jest przymilne, nie jest też agresywne w stopniu uniemożliwiającym przeprowadzenie właśnie w tym przypadku korekty - za pomocą ciepłego, nasyconego brzmienia lampowego.
Basowe podbarwienia nie są długo snującymi się dudnieniami, raczej nierównomiernościami na charakterystyce, poddanymi dyscyplinie szybkiego ataku i wybrzmienia; po prostu niektóre nuty są głośniejsze, lecz i one nie przykrywają sąsiednich, ani nie tworzą miękkiego podkładu. Ten bas można nazwać sprężystym, choć jest to zdecydowanie twarda sprężyna, a nie miękka poducha.
Nawet góra pasma jest obecna i lepsza niż z Crescendo, wciąż bez dołączonego wysokotonowego. Koniec końców brzmienie to prowadzi środek pasma, tyle że nie jest on na scenie sam. Można cieszyć się dobrą spójnością, równowagą, pasmem szerokim, jak na pracę pojedynczego przetwornika (choć tylko umiarkowanym w kategoriach bezwzględnych), a przede wszystkim wyśmienitą dynamiką (nie mylić z efektywnością, której tutaj nie oceniam).
Dołączenie tweetera oczywiście zmienia sytuację, i choć wysokich tonów jest więcej, przez co całe brzmienie jest jeszcze bogatsze, kompletniejsze i teoretycznie bliższe neutralności, to w praktyce odczucia mogą być mieszane.
Próbowałem wszystkich ustawień, wraz z rekomendowanym przez pomiary odwracaniem polaryzacji wysokotonowego, i najlepsze efekty dała jednak polaryzacja standardowa z regulatorem poziomu w połowie skali.
Klasa wysokich tonów, mimo że pochodzących z dedykowanego, renomowanego supertweetera, nie jest tu adekwatna do klasy wcześniej poznanego szerokiego zakresu niskośredniotonowego; same wysokotonowe detale nie są piękne, skupiając się na smaczkach i niuansach w zachwyt nie wpadniemy, możemy jednak docenić lepsze otwarcie i oddech, jaki zyskują choćby instrumenty akustyczne, zdobywając też jeszcze więcej dynamiki.
Tyle że słychać, iż góra pasma została "dosztukowana", co zakłóca wcześniejszą koherencję (w sposób wyraźniejszy niż regularne implementowanie wysokotonowego w typowych, dobrze zestrojonych wielodrożnych zespołach głośnikowych); być może jest to efekt (zbyt) wysokiej częstotliwości podziału, i/lub braku filtrowania dolnoprzepustowego przetwornika szerokopasmowego, wreszcie mocnej sygnatury brzmieniowej samego wysokotonowego (tubowego)...
Tak czy inaczej, nie jest to brzmienie po prostu lepsze. Można powiedzieć, że na koniec zatriumfowała koncepcja jednodrożnej szerokopasmowości, i jeżeli jej miłośnikom będzie się lepiej spało po takim podsumowaniu, to dobranoc.
Andrzej Kisiel