Odtwarzacz Musical Fidelity M6scd
Symbol może sugerować, że jest to odtwarzacz uniwersalny lub co najmniej odtwarzacz CD/SACD... Musical Fidelity M6scd brzmi prawie jak SACD. Symbol powstał jednak z połączenia "s" (właściwego nowej serii) oraz cd. Wielu to nawet ucieszy, gdyż oznacza, że nie mamy tutaj do czynienia z mechanizmem... DVD (służącym przecież do odczytu płyt SACD). Jak się jednak okaże, M6scd potrafi znacznie więcej, niż tylko czytać płyty CD.
Obudowy urządzeń M6s zostały mocno zunifikowane, aby wyglądać razem harmonijnie, a nawet imponująco. Prezentują się drapieżnie dzięki dużym powierzchniom bocznych ścianek, pokrytych efektownymi radiatorami.
W odtwarzaczu pełnią rolę niemal wyłącznie dekoracyjną, chociaż wynikające stąd usztywnienie obudowy nie zaszkodzi żadnemu urządzeniu. Przednia ścianka też jest nie byle jaka, wykonana z grubego plastra aluminium, a dla kontrastu szuflada na płytę jest bardzo cienka, wręcz zatapia się w tłustym froncie, gdy jest wsunięta.
Dzięki wysokiej obudowie M6scd, nawet przy dużej liczbie gniazd nie panuje tłok, wszystko jest praktycznie rozplanowane i czytelnie opisane.
Mechanizm przesunięto do prawej strony, udostępniając tam także komplet przycisków do obsługi podstawowych funkcji. Po stronie lewej znajduje się niewielki, zielony wyświetlacz, a pod nim przyciski do wyboru "źródeł". Musical Fidelity M6scd nie jest bowiem tylko odtwarzaczem płyt CD, ma dużo różnych wejść. Szuflada porusza się cicho i pewnie, po jej wysunięciu widać dwie porządne, metalowe prowadnice. Tacka jest pokryta przyjemnym, miękkim lakierem, ma też wyraźne zagłębienie, dzięki któremu łatwo ułożyć płytę we właściwym miejscu.
Tylna ścianka pokazuje bardzo szerokie możliwości połączeń i konfiguracji systemowych. Dwa wyjścia analogowe przygotowano w standardach RCA oraz XLR. Sekcja gniazd cyfrowych obejmuje dwa wyjścia (po jednym optycznym i współosiowym) oraz aż cztery wejścia (po dwa w każdym z tych standardów). Gniazda optyczne przyjmują sygnały o rozdzielczości 24 bit/96 kHz, do elektrycznych można podać 192 kHz.
M6scd ma też wejście USB (gniazdo typu B), przeznaczone do podłączenia komputera; tutaj sygnał PCM może sięgać 24 bit/96 kHz, urządzenie nie przyjmuje DSD. Nie obsłuży też sprzętu Apple, chociaż producent, mając świadomość potencjalnych potrzeb, proponuje podłączać np. iPody, za pośrednictwem stacji dokujących, do wejść współosiowych lub optycznych.
W dużej obudowie zostało sporo wolnego miejsca; przetwornik, zasilacz i układy audio zmieściły się na bardzo wąskiej płytce przy tylnej ściance.
Wnętrze M6scd może zaskakiwać pobieżnie tym, że jest w dużej części... puste. Oprócz mechanizmu zainstalowano tutaj tylko niewielką płytkę z elektroniką odpowiedzialną za sterowanie odczytem płyt oraz nieco większy (choć na tle ogromnej obudowy i tak skromny) moduł, na którym zmieściła się cała reszta obwodów - od zasilacza, przez konwersję cyfrowo- analogową, aż po moduły wyjść i wejść.
Klasyczny mechanizm ładowania płyty wraz z elektroniką sterującą pochodzi z austriackiej firmy Stream Unlimited. To bliźniacze rozwiązanie względem tego, którym producent posłużył się w nieco tańszym odtwarzaczu z gamy M3s. W droższej szóstce zupełnie inna jest jednak płytka odpowiedzialna za konwertowanie sygnałów, zasilanie oraz wyjścia analogowe.
Zasilacz wykonano na bazie niewielkiego obwodu impulsowego. Przetwornik C/A jest układem o rozdzielczości 32 bitów i częstotliwości próbkowania 192 kHz, pracującym w podwójnym trybie różnicowym. Gwarantuje to scalak Burr Brown PCM1975 o teoretycznej dynamice sięgającej 123 dB. Musical nie wykorzystał zaszytej w tym układzie funkcji regulacji głośności. Rolę buforów analogowych pełnią scalone wzmacniacze operacyjne.
Wzmacniacz Musical Fidelity M6si
O ile odtwarzacz wygląda poważnie, o tyle wzmacniacz Musical Fidelity M6si potężnie. Ulokowane w centrum, wielkie, metalowe pokrętło regulacji wzmocnienia jakby sugerowało, że jego użycie może spowodować konsekwencje idące w setki watów, co zresztą znajduje potwierdzenie w faktach. Pokrętło otoczono ośmioma przyciskami: siedem z nich służy do wyboru wejść, jeden odpowiada za włączanie i wyłączanie urządzenia. Jest też dyskretnie zabudowana "czujka" dla sygnałów podczerwieni.
Zarówno wzmacniacz, jak i odtwarzacz można kupić w dwóch wersjach kolorystycznych frontu - czarnej (a raczej ciemnografitowej) oraz srebrnej; pokrętło i przyciski są srebrne. Radiatory pokrywają boczne ścianki, również perforacje górnej pokrywy mogą pomagać w odprowadzaniu ciepła z końcówek mocy. Musical Fidelity stosuje klasyczne układy tranzystorowe w klasie A/B. Wyjścia głośnikowe są rozsunięte ku skrajom obudowy, co sugeruje układ wewnętrzny i odseparowanie końcówek mocy dla obydwu kanałów.
Czterem wejściom liniowym w standardzie RCA towarzyszy wejście zbalansowane XLR. Jedno z wejść RCA możemy przełączyć w tzw. tryb HT, umożliwiający integrację wzmacniacza z systemami wielokanałowymi (pozwalający ominąć regulator wzmocnienia). Do wyboru trybu służy niewielki przełącznik hebelkowy drugi zainstalowano przy wejściu gramofonowym (korekcja MM albo MC). Wejście gramofonowe uzupełnia zacisk uziemiający.
Ani pod względem ilości, ani zróżnicowania gniazd trudno wytknąć M6scd jakiekolwiek braki, chociaż... Hegel H160 ma jeszcze więcej wejść cyfrowych, ale mniej analogowych.
Są dwie pary wyjść RCA - jedno ze stałym, a drugie z regulowanym poziomem napięcia. Wraz z bezpośrednim wejściem na końcówki mocy (tryb HT) otwiera to możliwość uruchomienia konfiguracji bi-amping. Są tu także dwa gniazda na wyzwalacze napięciowe, które mogą się z kolei przydać w przypadku bardziej rozbudowanych (strefowych) instalacji.
Jest też wejście USB (typ-B), przeznaczone, podobnie jak w odtwarzaczu M6scd, do podłączenia komputera, i o takich samych parametrach (asynchroniczne, sygnał PCM do 24/96). Jeśli posiadamy system, mamy tę samą funkcję zdublowaną, ale dzięki temu, cieszyć się z niej będzie zarówno posiadacz samego odtwarzacza, jak i wzmacniacza.
Firma przedstawia Musical Fidelity M6si jako konstrukcję łączącą dwie niezależne końcówki mocy ze wspólnym stopniem przedwzmacniacza Każda z końcówek ma bowiem niezależną płytkę drukowaną, na której umieszczono cztery elementy mocy - układy typu Darlington ze zintegrowaną kompensacją temperatury. Końcówki mocy zostały ulokowane w tylnej części obudowy. Główny transformator toroidalny przykręcono w centrum. Do zasilania służy także dodatkowy układ umieszczony na mniejszej płytce, w pobliżu lewej końcówki mocy.
Taką aranżację znamy z wielu doskonałych wzmacniaczy; uwzględnia zarówno jak najkrótsze prowadzenie sygnałów, jak i odseparowanie kluczowych sekcji.
Każda końcówka mocy ma swój własny moduł z elementami zasilacza i kwartetem wyjściowych układów Sankena.
Przedwzmacniacz zajmuje kolejną, podłużną płytkę w okolicach tylnej ścianki. Sygnały z gniazd wejściowych są "kluczowane" w pojedynczym układzie scalonym. Można odnieść wrażenie, że do regulacji wzmocnienia wykorzystano klasyczny potencjometr - to element z charakterystyczną pracą i wyczuwalnymi punktami oporowymi. W rzeczywistości jest on tylko dekoderem położenia pokrętła. Właściwe sygnały sterujące przekazuje dalej, do scalonej drabinki rezystorowej PGA Burr Brown, znajdującej się w okolicach wejść, tak by zapewnić jak najkrótszą ścieżkę sygnałową.
Wejście USB wydaje się bardzo podobne do tego z odtwarzacza, identyczny jest tu układ Texas Instruments, będący interfejsem dla tego złącza, jednak sam przetwornik C/A jest już nieco inny. M6Si korzysta z układu Burr Brown PCM1781 o wewnętrznej rozdzielczości 24 bitów i częstotliwości próbkowania 192 kHz, przy czym ten ostatni parametr ograniczono (na etapie interfejsu wejściowego USB) do wartości 96 kHz.
Teoretyczna dynamika tego układu wynosi 106 dB. Konwersja zastosowana we wzmacniaczu jest więc skromniejsza, niż ta z odtwarzacza; mając obydwa urządzenia, lepiej korzystać z wejścia USB w M6scd. Pilot zdalnego sterowania jest systemowy, ale wymagałby chyba nieco odświeżenia, jego forma jest taka sama od wielu już lat.
M6si można za to pochwalić za najbardziej zaawansowany przedwzmacniacz gramofonowy, który obsługuje zarówno wkładki MM, jak i MC.
Odsłuch
Gdyby próbować przedstawić brzmienie Musicala na tle brzmień Hegla i Lectora, można by się pokusić o następującą receptę: 75% Hegla i 25% Lectora. Mając do dyspozycji więcej składników, recepta byłaby na pewno o wiele bardziej złożona, jednak w gruncie rzeczy chcę wskazać na to, że Musicalowi znacznie bliżej do Hegla, chociaż dodaje do jego brzmienia "coś" z Lectora.
Dynamika, siła, zrównoważenie - tym Musical nawiązuje do Hegla, najogólniej to podobna szkoła, w której ważne są wszystkie obiektywne kryteria i parametry brzmienia uniwersalnego, transmisji możliwie wiernej i neutralnej. Różnica polega na tym, że brytyjski zestaw trochę odpuszcza z ostatecznej precyzji, za to od pierwszego wrażenia gra bardziej spontanicznie, swobodniej, a przede wszystkim potężniej.
Nie są to wprost cechy znane z Lectora, który gra w sumie najłagodniej z całej trójki, ale już ta odrobina miękkości i luzu, jaką można odczytać w brzmieniu Musicala, jest przecież właściwa dla Lectora, podczas gdy Hegel jest definitywnie zdyscyplinowany, dzięki czemu najdokładniejszy, ale subiektywnie trochę sztywny.
Końcówki mocy zostały umieszczone w tylnej części obudowy, w odprowadzaniu ciepła pomagają także otwory w górnej ściance.
Musical gra nie tyle miękko, co elastycznie; potrafi wymierzyć potężny cios, uderzenie może też być szybkie i twarde, ale... gdzieś tam zawsze tli się odrobina ciepła, która łagodzi najdynamiczniejsze fragmenty. Nie tracą one nic ze swojej energii, a zyskują na plastyczności, a przez to naturalności.
Musical zapobiega suchości, wpuszcza we wszystkie dźwięki trochę fluidu, który daje im soczystość, a całemu brzmieniu spójność. Do tego dochodzi duży zapas mocy, który pozwala wchodzić z takim brzmieniem na bardzo duże poziomy głośności; Heglowi też nie brakuje pary, ale Musical jest stworzony do robienia wielkiego spektaklu nawet w dużych pomieszczeniach, oczywiście z odpowiednimi kolumnami; Musical poradzi sobie praktycznie z każdym obciążeniem - te kolumny muszą sobie poradzić z mocą, która do nich popłynie. Podłączony do testowanych w tym numerze Davone Grande, grał z nimi bez żadnych kompleksów.
System Musical Fidelity M6scd + M6si nie żałuje ani dynamiki, ani emocji, ani plastyczności średnicy, ani bogatych wybrzmień w zakresie wysokich tonów - jest tutaj aktywniejszy, odważniejszy niż Hegel i Lector, chociaż tego pierwszego chyba nikt nie pobije w rozdzielczości i różnicowaniu najdelikatniejszych niuansów; co jednak nie jest krytyką Musicala, który i w tej mierze jest bardzo dobry, tylko nie wpada w obsesję zegarmistrzowskiej precyzji, może nam za to pewne dźwięki lekko osłodzić.
Wiele ze źródeł, których używaliśmy w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, nie przetrwało próby czasu. Dzisiaj najważniejsze są te trzy: gramofon, USB i... (wciąż) CD.
Średnica nie traci kontaktu ani z górą, ani z dołem pasma, męskie wokale mają dobrą masę, umocowanie wielu dźwięków kieruje uwagę wreszcie na bas, który jest fundamentem, jakiego pozazdrościć może wiele droższych wzmacniaczy. Znowu muszę powtórzyć – potęga, ale nie ociężałość. Można się domyślać, że takie możliwości dynamiczne ma wzmacniacz, lecz po podłączeniu innego odtwarzacza okazuje się, że M6si jest też odpowiedzialny za żywość wyższych rejestrów, którym nie szczędzi ani blasku, ani nawet odrobiny metaliczności.
Generalnie wzmacniacz Musical Fidelity M6si określa w 90 procentach charakter brzmienia całego systemu, więc można szukać podobnego efektu w jego "związku" z innymi odtwarzaczami. Brzmienie M6scd jest spokojniejsze, wyrównane, czasami robi wrażenie wręcz wygładzonego, kulturalnego, chociaż na górze - pasma zwiewnego i otwartego.
Radosław Łabanowski