Dzieje się to wiele lat po wprowadzeniu ich na rynek, a najczęściej po zakończeniu produkcji. Jednak nieraz w retrospekcjach tkwi pułapka - próby powrotu do najlepszych wspomnień i ponowne spotkania czasami kończą się rozczarowaniem… Może więc lepiej poszukać legendy w aktualnej ofercie Marantza?
Trzeba mieć tupet, aby nazwać swoje urządzenia Legendary. Ale skoro inni określają swoje jako Absolute i Utopia, nie mówiąc już o tak pospolitych jak Reference… Do spełnienia marzeń o dźwięku idealnym jesteśmy kuszeni wyglądem, marką, wreszcie nazwą. Wszystko to mamy w systemie najlepszych urządzeń Marantza, którego cena przecież tylko trochę przekracza 100 000 zł.
Marantz SA-7S1
Jeszcze za czasów mariażu z Philipsem, Marantz zdecydowanie popierał format SACD, co wtedy absolutnie nie dziwiło z racji polityki holenderskiego potentata - wtedy Philips wraz z Sony byli głównymi promotorami tego formatu, który w ówczesnych zamierzeniach miał zastąpić CD nawet na rynku masowym.
Dzisiaj sytuacja jest zupełnie inna. SACD nie ma szans na szerszą popularyzację, a Philips nie stara się o to już od wielu lat, niezależnie od faktu, że Marantz nie jest już marką jego koncernu…
Mimo to dba o SACD wcale nie z rozpędu, ale szczerego przekonania o jego audiofilskich zaletach. Zdecydowana większość obecnie produkowanych odtwarzaczy Marantza czyta SACD, nie potrafią tego jedynie dwa najtańsze modele.
Chociaż producent, co widać dobitnie po rozwiązaniach promowanych w przedwzmacniaczach i końcówkach, nie odcina się od wielokanałowych odmian SACD, to ani ten, ani żaden inny z obecnie produkowanych odtwarzaczy SACD Marantza nie czyta takiego zapisu, skupiając się wyłącznie na warstwie stereofonicznej.
Marantz SA-7S1 jest nawet nieco cięższy od preampu i nie mniej luksusowy. Marantz nie uprawiał tu żadnego minimalizmu. O wykonaniu odtwarzacza, tak od strony mechanicznej jak i estetycznej, można byłoby długo opowiadać.
Jakość i dopracowanie szczegółów nie pozostawiają wątpliwości, że to absolutnie najwyższy poziom. Podobnie jak w innych komponentach zadbano nie tylko o surowce, ale również idealne spasowanie, dzięki czemu obudowa jest pancerna i zarazem finezyjna.
W centralnej części frontu znalazły się kompletne funkcje transportu, wyeksponowano też wyświetlacz. Przełącznikiem wybieramy odczytywaną warstwę (na płycie hybrydowej CD/SACD).
Druga z dodatkowych opcji wiąże się z bezkompromisową koncepcją pracy układów cyfrowych odtwarzacza, stosowaną przez wąskie grono producentów tylko w najlepszych modelach; chociaż Marantz SA-7S1 ma swój własny, dokładny zegar taktujący, w urządzeniu udostępniono specjalne wejście dla zegara zewnętrznego - to zaproszenie do współpracy dla innych firm, bo sam Marantz nie ma takiego wynalazku w swojej ofercie.
Przedsmak staranności układu elektronicznego i klasy zastosowanych elementów daje już codzienna obsługa i praca mechanizmu; szufladę wykonano z metalu, wyjeżdża majestatycznie i z minimalnym szmerem.
Ulokowany w centrum mechanizm jest kolejną inkarnacją flagowego modułu SACDM-1. U jego podstaw leży odlewana rama, do której przymocowano elementy. Zadbano nawet o akie detale, jak czarny, matowy lakier tacki na płytę, który nie pozwala na powstawanie odbić i refleksów, mogących rozpraszać wiązkę lasera.
Każda z sekcji wewnątrz obudowy ma własne ekranowanie, zasilacz oparty na transformatorze toroidalnym dba o przygotowanie niezależnych napięć dla sekcji cyfrowej i analogowej. Masy obydwu sekcji biegną oddzielnie, ograniczając wzajemny wpływ dwóch typów sygnałów.
Konwertery
Marantz korzysta z konwerterów D/A NPC SM5866A (po jednym dla każdego kanału), zawierających tak naprawdę dwa niezależne moduły dla sygnałów PCM (płyty CD) oraz DSD (SACD). W dziedzinie filtrów cyfrowych producent zaaplikował jednak własne rozwiązania, bazując na programowalnych procesorach DSP.
Filtry o zmiennych charakterystykach nie są zresztą w przypadku Marantza wielkim novum - firma stosuje je od wielu lat.
Pierwsza z trzech charakterystyk pozostawia sygnał DSD bez żadnego filtrowania, ale w CD występują duże oscylacje przed i za impulsem. Drugi z filtrów ma dla CD asymetryczną charakterystykę oscylacji, z dłuższym czasem jego wygaszania. Z kolei trzeci tryb maksymalnie niweluje oscylacje przed i za impulsem.
W przypadku SACD filtry 2. oraz 3. wprowadzają tłumienie powyżej 100 kHz. Dla osób lubiących eksperymenty Marantz przygotował dodatkowo możliwość wyłączenia filtrowania Noise Shaping.
Układ działający w domenie cyfrowej przyczynia się do poprawy liniowości, jednak wprowadza rodzaj cyfrowego sprzężenia zwrotnego. Ze względu na symetryczną budowę układów, wyjścia XLR mają tu szczególne znaczenie i priorytet, ale są też oczywiście gniazda RCA. Jest wyjście cyfrowe (tylko formatu PCM) i wspomniany port dla zewnętrznego zegara taktującego.
Przedwzmacniacz Marantz SC-7S2
Mimo normalnych gabarytów obudowy, przedwzmacniacz waży aż 22 kg - więcej niż niejeden wzmacniacz zintegrowany. Chassis SC-7S2 przypomina monolit, chociaż grubą górną płytę na dużej części powierzchni pokrywają otwory wentylacyjne.
Urządzenie wygląda wspaniale z każdej strony. Pod względem wizualnym, ergonomicznym i funkcjonalnym projekt sterowania prezentuje się klasycznie - duże pokrętła wzmocnienia iselektora źródeł rozlokowano symetrycznie.
Ponieważ jest to jednak układ cyfrowy, współpracuje z nim wyświetlacz, wskazujący ustalony poziom głośności i kilka dodatkowych informacji, m.in. o działaniu systemów komunikacji między firmowymi komponentami.Pod względem wzorniczym jest to zresztą spójne z końcówką mocy, w której zainstalowano w podobnym "oku" wskaźnik wysterowania.
Wśród pięciu dostępnych wejść jedno jest zbalansowane, pozostałe - niesymetryczne. Znalazła się także pętla dla rejestratora. Dodatkowe funkcje umożliwiają szybkie wyciszenie oraz wyłączenie wyświetlacza.
Żadnych ultranowoczesnych personalizacji, menu, itp. tu nie znajdziemy - SC-7S2 to preamp luksusowy, ale raczej klasyczny niż awangardowy. Niewiele zmienia pod tym względem pilot zdalnego sterowania, chociaż w podstawowych funkcjach potrafi zastąpić sterownik odtwarzacza Marantz SA-7S1.
Przyłącza
Przedwzmacniacz Marantz SC-7S2 udostępnia jedną parę wyjść XLR oraz dwie pary RCA, które mają służyć do uruchomienia systemu bi-amping w podstawowej wersji; możliwe są także inne, bardziej złożone konfiguracje i dla nich właśnie przewidziano wejścia i wyjścia dla sygnałów sterujących, które zapewniają spójną pracę systemu z dwoma lub większą liczbą przedwzmacniaczy.
Przedwzmacniacz Marantz SC-7S2 może odebrać sygnał zbalansowany z odtwarzacza i taki też dostarczyć do końcówek. Idei układu symetrycznego podporządkowane są wszystkie układy wewnątrz obudowy.
Jedyne odstępstwo od tej reguły stanowią wejścia RCA wraz z selektorem źródeł. Po wybraniu odpowiedniego gniazda odbywa się już jednak konwersja pojawiającego się tam sygnału na postać zbalansowaną.
Dalej napięcie trafia do regulatora głośności - to autorski projekt Marantza, umożliwiający regulację w zakresie od 0 do -100 dB w krokach co 0,5 dB. Cały układ sterowany jest cyfrowym procesorem, w tor sygnału włączane są tłumiki o określonych wartościach. System powstał na bazie czterech układów (dwa na każdy zbalansowany kanał) marki Wolfson.
Wnętrze przedwzmacniacza Marantz SC-7S2 podzielono na dwie komory mniej więcej w 1/3 szerokości urządzenia. Mniejszą zajął zasilacz z dwoma transformatorami toroidalnymi (każdy we własnej puszce ekranującej), a pozostałą, większą część, wypełniono dwoma drukowanymi płytkami, rozdzielając sygnały z wejść RCA oraz gniazd XLR.
Marantz posłużył się najnowszą generacją modułów wzmacniających HDAM SA, obudowa błyszczy ulubioną przez producenta miedzią.
Końcówka mocy Marantz MA-9S2
Mimo że Marantz MA-9S2 nie ma efektownych boczków z radiatorami, jest to jedna z największych i najcięższych końcówek mocy. Waży blisko 50 kg i ustępuje tylko niektórym kompletnie odjechanym "piecom".
W podstawowym zestawie stereo potrzebne będą dwa MA-9S2, gdyż jest to wzmacniacz monofoniczny. Monstrum nie wygląda jednak groźnie, cały zestaw ma zresztą mocno zunifikowane wzornictwo, para "dziewiątek" bardzo ładnie komponuje się z przedwzmacniaczem i odtwarzaczem.
Monoblok Marantz MA-9S2, choć nazwa (a zwłaszcza przyrostek S2) mogłaby to sugerować, nie jest delikatnie zmodyfikowaną wersją słynnej "dziewiątki", ale zaprojektowanym od podstaw urządzeniem, tyle że czerpiącym z tradycji i kultu MA-9S1 oraz słynnych "siódemek" - najlepszych wzmacniaczy w historii Marantza.
Elegancja i swoista lekkość monobloków to efekt łagodnych linii, nieco ciemniejszego odcienia "nasadzonego" na obudowę płata przedniej ścianki oraz subtelnych dodatków. Kolor można nazwać złotym, ale także szampańskim – nie błyszczy nadmiernie, prezentuje się szlachetnie i wyrafinowanie.
Ale najbardziej urokliwym detalem Marantza jest "oczko" ze wskaźnikiem wychyłowym oraz kontrolną diodą w kolorze niebieskim. Jeśli komuś to przeszkadza, może wyłączyć, choć wydaje mi się, że gaśnie wtedy i styl urządzenia.
Wskaźnik pokazuje chwilową moc wyjściową. Został wyskalowany w dB przyjmując jako referencję (0 dB) znamionową moc końcówki, a więc aż 300 W przy 8 omach i dwukrotnie więcej przy 4 omach.
Urządzenie ma aż trzy niezależne wejścia, dlatego pojawia się konieczność zainstalowania prostego, mechanicznego przełącznika. Jak na monoblok, liczba elementów i regulatorów na froncie jest dość duża, ale jak najbardziej uzasadniona.
Konkurencja, czyszcząc do cna przednią "deskę" wzmacniaczy mocy, często przerzuca na tył nawet wyłącznik zasilania, czyniąc tym samym urządzenie surowym i bezosobowym. Marzntz MA-9S2, mimo całej swojej potwornej masywności, jest bardziej "ludzki".
Wiemy już, że z tyłu można spodziewać się trzech gniazd wejściowych; jedno to XLR produkcji Neutrika, dwa pozostałe - RCA, bardzo solidne, w towarzystwie pokrętła umożliwiającego skokowe (6 pozycji) ustalenie tłumienia sygnału wejściowego. W ten sposób lepiej dopasujemy końcówkę do przedwzmacniacza, ewentualnie do odtwarzacza z regulowanym wyjściem.
Do każdego z dwóch par terminali wyjściowych (WBT) podłączymy praktycznie każdy rodzaj końcówek. Dwie pary terminali zachęcają do realizacji podłączenia bi-wiring.
Marantz deklaruje w pełni zbalansowaną ścieżkę sygnału od samego wejścia, co oznacza, że gniazdka RCA podłączone są w pierwszej kolejności do układów symetryzujących, a dopiero później sygnał podawany jest na blok wstępnego wzmocnienia.
Pojemne wnętrze nie jest zatłoczone. Układ opiera się zaledwie na dwóch stopniach wzmocnienia. Sygnał z wejść jest podawany na oddzielną drukowaną płytkę, izolowaną miedzianymi ekranami. Marantz wykorzystuje oczywiście sprawdzone moduły HDAM w metalowych osłonach.
Jeśli sygnał ma być prowadzony przewodami, to często również i im towarzyszą ekrany. Duży radiator złożony z dwóch modułów ma własną drukowaną płytkę, na której zainstalowano tranzystory firmy Sanken. Każdy przykręcony został przez miedzianą osłonkę - dbałość o tego typu szczegóły jest imponująca.
Odsłuch
Każdy producent zachwala swój referencyjny system jako idealny, ale kryteria oceny powinny zawsze dotyczyć tylko i aż maszyny. Spotkanie z dynamiką, swobodą, bliskością prawdziwego instrumentu najczęściej burzy najmniej pokorne audiofilskie nadzieje.
Z drugiej strony dobry sprzęt zachwyca umiejętnościami, których nie ma sprzęt popularny. Skoro "ideał" w obrębie sprzętu jest pojęciem umownym, oznaczać może różne brzmienia.
Referencyjna propozycja Marantza jest skierowana do osób osłuchanych zarówno w sprzęcie, jak i żywej muzyce, potrafiących docenić dokładność, poszukujących uniwersalności, bez efekciarstwa i grania pod publikę (także tę wychowaną na lampowych kluchach). System dysponuje wyraźną plastycznością i płynnością, co jednak nie jest nagrodą za ograniczenie kontroli i definicji.
Nie jest celem nadrzędnym, lecz konsekwencją rzetelności i swoistej uczciwości, z jaką Marantz podchodzi do każdego nagrania. Wówczas okazuje się, że nawet słabe nagrania, z ewidentnymi problemami, pokazywanymi zresztą przez Marantza jak na dłoni, potrafią zachować muzykalność, uratować naszą gotowość do ich posłuchania.
To jest największa umiejętność Marantza, płynąca z symbiozy wielu cech, nieosiągalnych dla urządzeń niższej klasy, które demonstrując "muzykalność" (tutaj cudzy słów w specjalnym znaczeniu) jakby manipulują materiałem, ograniczając jego rozdzielczość.
"Jakby" - ponieważ często nie jest to wcale świadomym zamiarem konstruktora, po prostu tak wychodzi, chociaż przez wielu recenzentów taki profil jest zwykle interpretowany jako efekt precyzyjnie wykonanego planu.
Wróćmy do Marantza, gdzie takich zamierzonych czy niezamierzonych ruchów trudno się w ogóle dopatrywać. Wyczyszczenie wszystkiego z pasożytniczych podbarwień czy autorskich dodatków przy poparciu potencjałem mocy i precyzji, daje w każdym wymiarze najlepszy możliwy efekt.
W tym brzmieniu wszystko jest spokojnie zharmonizowane, poukładane, wszystko do siebie pasuje i jest wyraźnie gładsze, płynniejsze niż z innych systemów - ale wcale nie mniej detaliczne i prawdziwe.
Lekkie ocieplenie i osłodzenie jest też tylko kwestią porównania do brzmień skażonych suchością i twardością, do których nawet można się przyzwyczaić i polubić, ale zaczynają one doskwierać na nowo po sesji z Marantzem.
Z kolei najlepszym dowodem na wnikliwość i wielowarstwowość transmisji z Marantza jest zakres wysokich częstotliwości, ponieważ nie uszczknięto z nich niczego, co tylko zostało zarejestrowane. Ktoś może nawet powiedzieć, skupiając się na tym zakresie i wyjmując go z kontekstu, że Marantz gra całkiem ostro!
Dzięki temu dźwięk jest dziarski, błyszczący, energiczny, z metalicznością wprowadzoną trochę kuchennymi drzwiami, lecz zaznaczającą się dokładnie w takich proporcjach, w jakich… no właśnie - w takich, w jakich sprawia przyjemność.
Dzięki Marantzowi z kolumn, które tylko potrafią mu dorównać, biegnie mnóstwo informacji, ale nigdy nie sprawiają kłopotu jakimś nienaturalnym nadmiarem. Sposób i kultura natychmiast tłumaczą, że to po prostu takie nagranie, i takie też da się szybko polubić.
Góra może zabrzmieć spokojnie albo bogato i strukturalnie, albo chaotycznie, skoro tak została zapisana - ale zawsze gdzieś tam odwołuje się do wewnętrznej harmonii, subtelnie "wyciągając za uszy" nawet najgorsze płyty.
Piękne zróżnicowanie wokalu nie ma w sobie żadnej emfazy, nadgorliwości, podgrzania. Neutralność i liniowość na tym poziomie fachowości jest jeszcze lepszym sposobem na pokazanie barw i uwiarygodnienie zdarzenia.
Lekko satynowa poświata może minimalnie przechyla szalę w stronę owej "lampowości" niż drapieżności i dobitnej artykulacji, ale to tylko ostateczny szlif dla wcześniej pięknie i naturalnie ukształtowanego dźwięku.
Precyzja mikrodynamiczna, przejrzystość i bogactwo harmonicznych pozwalają nadać sens najbardziej niewinnemu brzdąknięciu. Marantz przysuwa się trochę z muzyką do słuchacza, nasyca każdy dźwięk nie pogrubiając go zarazem.
To wszystko usłyszymy już z małych, byle wysokiej klasy monitorów. Jednak grzechem byłoby podłączać Marantza do choćby najdroższych podstawkowców. To zresztą sytuacja mało prawdopodobna z racji ceny urządzeń.
Końcówki Marantza są w stanie wzorowo napędzić nawet największe kolumny o najtrudniejszych impedancjach (ale uwaga – mylące jest skojarzenie: duże równa się trudne), zapewniając dynamikę i szybkość w każdej sytuacji. Bas potrafi być piekielnie głęboki, a zarazem sprężysty, zwarty i konturowy, jednak świetnie słychać niedoskonałości samego zapisu.
Co się okazuje? Znowu to samo - nawet jeśli przy teoretycznie szwankującym nagraniu Marantz tych problemów nie ukryje, to jednocześnie pokaże tyle energii i muzyki, że z basu będziemy mieć zwykle wielki pożytek i radość.
A przy dobrych nagraniach - prawdziwa uczta. Zawsze zadbany rytm, bogactwo wybrzmień, pauzy, wygaszanie, szarpnięcia, ale nigdy nie bardziej nerwowo, niż chciał tego muzyk. A w zapasie ma taką rezerwę mocy, że naprawdę wszystko jest możliwe.
Każdy dźwięk modelowany jest niby z fanatyczną precyzją, a jednocześnie przecież lekko i swobodnie. Ze skomplikowanych struktur wyłowimy najmniejszy szczegół, jednocześnie żaden nie wyskoczy przed szereg. To luz czy dyscyplina? Wszystko jedno - brzmi wspaniale.
Szaleństwo bez granic
Większość ze świeżo upieczonych miłośników dobrego brzmienia rozpoczyna audiofilską karierę od standardowego systemu stereo złożonego ze wzmacniacza i odtwarzacza.
Referencyjny system Marantza ma wprawdzie w swoim składzie zintegrowane źródło, jednak amplifikację definiuje w bardziej złożony sposób - jako przedwzmacniacz i dwie końcówki mocy. I nie jest to kres możliwości. Można zastosować nie dwa, ale cztery monobloki, podłączając kolumny w bi-ampingu.
Aby to jednak wykonać w systemie Marantza, trzeba zrezygnować z połączeń XLR na rzecz RCA - firmowy przedwzmacniacz ma bowiem tylko jedną parę wyjść zbalansowanych, zaś dwie w standardzie niezbalansowanym.
Byłoby to kompromisem, a przecież nie o kompromisy tutaj chodzi… Można jednak dokupić drugi przedwzmacniacz.... Marantz przygotował na taką ewentualność specjalny tryb komunikacji między dwoma przedwzmacniaczami (zdalne sterowanie odbywa się wciąż za pomocą jednego pilota), odpowiadający za synchronizację ich pracy - regulację głośności, wybór źródeł i inne funkcje.
Sygnał z odtwarzacza trafia w takiej konfiguracji do każdego z przedwzmacniaczy tylko jednym przewodem XLR, ale preamp wypuszcza go już obydwoma wyjściami XLR.
Możliwości systemu komunikacji zainstalowanego w przedwzmacniaczu pozwalają zsynchronizować maksymalnie aż sześć urządzeń. Okazuje się więc, że producent wyobraża sobie jeszcze bardziej rozbudowane systemy. Jakie?
Jeśli chcielibyśmy jednak zakosztować SACD Multichannel, to oprócz innego źródła będziemy musieli dysponować co najmniej pięcioma końcówkami mocy oraz trzema przedwzmacniaczami; jeżeli wszystko zaplanujemy w bi-ampingu…
Radek Łabanowski