Słuchawki SoundMagic WP10 zapakowano proekologicznie, czyli oszczędnie (od razu w etui). Do tego kilka oczywistych drobiazgów i jeden niezwykły - pudełeczko nieco szersze od pudełka zapałek z zaokrąglonym frontem i przyciskiem Power, z tyłu dwa gniazda: Audio In 3,5 mm oraz mini-USB oznakowane jako Audio In/ Power In, a na nim napis: WP10 2.4G Digital Wireless Headphone Transmitter.
Z woreczka wydobywamy przewód - z jednej strony minijack 3,5 mm, a z drugiej - dwa pozłacane RCA (L+P). Doczekaliśmy się czasów, kiedy możemy sobie do naszej luksusowej kolekcji audio-elektroniki lub telewizora podłączyć bezprzewodowe słuchawki i to nie pod wyjście słuchawkowe, ale po prostu pod wyjścia USB lub RCA.
Przewód USB dostarcza zasilanie do transmitera, gdy jest podłączony do zasilacza, a kiedy podłączymy go do komputera, nadal pozostaje źródłem napięcia i transmituje dodatkowo sygnał audio.
Gdy podłączymy coś pod wejście audio (np. odtwarzacz przenośny), to staje się ono ważniejsze, sygnał po USB ustępuje sygnałowi analogowemu. USB możemy zupełnie odłączyć, wtedy Transmitter przechodzi na własne zasilanie akumulatorowe w tryb Low Power Mode - kolor diody zmienia się z niebieskiej na zielony, przypominając, że prędzej czy później zapasy się skończą.
Gdy padnie zasilanie w Transmiterze lub słuchawkach, możemy poprzez zwykły przewód połączyć się bezpośrednio ze źródłem.
Same słuchawki SoundMagic WP10 są wielkie, wygodne i bardzo przyzwoicie wykonane. Moje europejskie oko nieco razi udawane stare złoto, ale jest też dostępna wersja czarno-szara. Muszle, poza typowymi stopniami swobody, można skręcić w bok pod kątem 90 stopni względem pałąka; duże, okrągłe, z miękką wyściółką, delikatnie i dostatecznie pewnie przylegają do głowy.
Poza koniecznymi przyciskami do parowania oraz gniazdami, słuchawki mają przyciski regulowania głośności, w przypadku których aż się prosi, żeby bardziej wystawały z obudowy.
W komplecie otrzymujemy uniwersalny zasilacz 100-240 V z czterema wymiennymi zestawami bolców (europejski, brytyjski, amerykański, australijski), przewód słuchawkowy, USB w wersji mini (nie mikro, do którego już się w Europie przyzwyczailiśmy), przejściówkę 3,5 na 2 x RCA i sztywne etui. W razie potrzeby słuchawki składają się bardziej niż to widać na zdjęciu - w "rogalik".
Producent chwali się zasięgiem aż 70 m, ale kiedy wychodziłem do kuchni (6 metrów), miewałem pierwsze dropy w sygnale, a włączona mikrofalówka siała po paśmie równo. Producent zapewnia, że jeden Transmitter może pracować z dowolną liczbą słuchawek - oceniam to w kategoriach cudu, ale pewnie kilka dla kumpli pociągnie.
Odsłuch
Odsłuchy rozpocząłem od wersji bezprzewodowej. Brzmienie słuchawek SoundMagic WP10 określiłbym jako dość analityczne - słuchając tak "subtelnych" dźwięków, jak z płyty "Nevermind" Nirvany, w tytułowym utworze bez problemu odróżniałem, który z talerzy został uderzony, ale generalnie brzmienie było trochę napastliwe i szorstkie.
Po przejściu na kabel, skoczyło ono ze dwie "półki cenowe" w górę - nabrało ogłady, oddechu, zrobiło się jeszcze bardziej dokładne, jednocześnie subtelne i dynamiczne.
Lou Reed w utworze "Walk on the Wild Side" brzmiał świetnie, mimo że cała linia melodyczna stoi w nim na basie, to ani przez moment nie przywalił on wokalu i nie stłumił delikatnej perkusji w tle.
Waldemar (Pegaz) Nowak