Najbardziej przyziemnym tematem tego numeru jest test kolumn w cenie niespełna 2000 zł za parę. Przyziemnym, czyli praktycznym i potrzebnym. Nie powinien budzić kontrowersji, jakie są udziałem głośników Bluetooth czy soundbarów w podobnej cenie, a tym bardziej, chociaż ze zupełnie innego powodu, urządzeń high-endowych. Czy jednak może to być temat rozpalający emocje i wyobraźnię?
Niskobudżetowe kolumny są z nami od dawna i niewiele się zmieniły – nie ma tutaj dostępu nowoczesna elektronika cyfrowa, związane z nią jakiekolwiek dodatkowe funkcje, najlepsze technologie samych przetworników (elektroakustycznych), skomplikowane obudowy, luksusowe materiały i wykończenie. Księgowy liczy każdą złotówkę, trzeba ją więc wydać na to, co absolutnie najważniejsze.
Kiedyś najważniejszy był sam dźwięk i związana z nim technika. Dzisiaj spektrum możliwości jest większe. Znacznie bardziej niż dawniej liczy się wygląd, a ten kosztuje. Ważne są także recenzje, dostępne ze wszystkich stron, z prasy drukowanej i tytułów internetowych, które – w zależności od źródła – mają mniejszy lub większy związek z jakością. Problem jest jednak jeszcze szerszy niż nierzetelność, której też nie można wykluczyć.
Doskwiera ogólne poluzowanie kryteriów, braki w elementarnej wiedzy i doświadczeniu. Nie mniej bzdur, niż w specjalistycznych magazynach, można przeczytać na niezależnych forach; tamże też nie można wykluczyć wpływu samych dystrybutorów, ale większość opinii jest spontaniczna i szczera, co wcale nie gwarantuje ich merytorycznej użyteczności.
Sami mieliśmy do czynienia z konstrukcjami ewidentnie skopanymi, które uprzejmie odsyłaliśmy do dystrybutora bez publikowania recenzji, co spotykało się ze zdziwieniem, bowiem zostały one już tu i ówdzie pochwalone, i w ich jakość wszyscy zaczynali wierzyć. Oczywiście takiemu rozwojowi sytuacji można finansowo pomóc, a że nic za darmo, wtedy gdzie indziej trzeba poczynić oszczędności. Jednak prawdziwe katastrofy (jakościowe, nie biznesowe) są związane nie ze świadomymi oszczędnościami, ale z nieuświadomionym uporem, aby podążać znaną drogą, która przecież przynosi finansowe profity.
W wielu przypadkach można by znacznie poprawić jakość nawet bez poważnych finansowych nakładów, ale po co, skoro jest "tak dobrze"? A jak wiadomo, lepsze jest wrogiem dobrego... Dzisiaj poprawne zaprojektowanie zespołu głośnikowego to dla szanującego się konstruktora "pikuś", a nie wielkie wyzwanie, chociaż wymaga posługiwania się systemem pomiarowym. Jeżeli jednak komuś udało się zestroić kolumnę "na ucho", czego dowodem ma być jakaś recenzja, a następnie sprzedać ją w satysfakcjonującej ilości, ten nie widzi powodu (chociaż ja go widzę, ale to właśnie kwestia punktu widzenia), aby cokolwiek zmieniać i szukać tego, czego się nie zgubiło...
W zasadzie jest to problem sprzętu każdej klasy, a w high-endzie dochodzą jeszcze spotęgowane marże, służące "zmotywowaniu" zarówno dystrybutora, jak i dilerów do szczególnych starań. Oczywiście nie mogą one podnieść samej obiektywnej jakości, ale mogą znacznie poprawić jej subiektywną percepcję. Tym jednak specjalnie się nie martwię, bo kogo stać na sprzęt za dziesiątki albo setki tysięcy, ten z audiofilskimi porażkami da sobie radę. Kto jednak zbiera kasę na niskobudżetowy system stereo, zasługuje na to, co za określoną kwotę można kupić najlepszego. A nie zawsze jest to tym, co się najlepiej sprzedaje.
Andrzej Kisiel