Ocena, że jakiś sprzęt jest japoński do szpiku kości, może wywołać mieszane uczucia. Na pewno nie jest to określenie negatywne, ale przynajmniej część audiofi lów nie odbierze tego jako pochwały – zwłaszcza w dziedzinie brzmienia.
To, co jednak ciekawe i czego może już nie wiedzieć młoda generacja, to "spadek". Wcale nie po czasach, gdy firmy japońskie jeszcze nie potrafiły robić dobrych urządzeń Hi-Fi, lecz wręcz przeciwnie – gdy zdobyły na tym rynku pozycję niemal monopolistyczną.
Raczej przypadkiem połączyło się to z ówczesną tendencją, aby obserwować jakość urządzeń przez pryzmat parametrów, co wcale nie było pomysłem iście japońskim ani diabelskim – takie inżynierskie podejście reprezentowała wówczas większość firm i konstruktorów, wystarczy spojrzeć na szczegółowe dokumentacje zespołów głośnikowych z lat 70., w której to dziedzienie zawsze brylowały firmy europejskie i amerykańskie.
A ponieważ sprzęt nigdy nie był i nie będzie idealny, a zniekształcenia na n-tym miejscu po przecinku nie gwarantowały doskonałego brzmienia, więc wystarczyło "skojarzyć" i wyciągnąć "odpowiednie" wnioski: Japończycy wyprowadzili nas na manowce nie potrafi ą robić dobrze grającego sprzętu, a tylko sprzęt o dobrych pamemetrach, a przecież parametrów nie słuchamy, i tak w kółko... A skoro nie oni, to kto? No to teraz, k... my, czyli firmy "zachodnie", gdzie pracują ludzie o podobnej muzycznej wrażliwości.
Po tylu latach bycia razem... bądźmy przytomni i szczerzy. Pewne jest tylko to, co zmierzymy, ale ważne jest też to, co sami usłyszymy i nawet to, co się nam "wydaje". Wolę sprzęt, co do którego wydaje mi się, że gra wspaniale, a ma podłe parametry, niż odwrotnie – obiektywnie wspaniały, ale niedający żadnego zadowolenia.
Zdarza się i tak, że jednak najczęściej w parze z dobrymi parametrami idzie dobre brzmienie, a w parze z dobrym brzmieniem to, co się nam wydaje... Nie odrzucajmy więc dobrych paramerów i solidnej japońskiej techniki, bo do naszych dobrych wrażeń stąd jest droga najbezpieczniejsza.
Nawet na prostej drodze można się wyłożyć (zwłaszcza gdy pomyli się drogę prostą z drogą na skróty), może ona też być długa i męcząca, jednak wybór drogi niepewnej zawsze jest bardziej ryzykowny. I tego uczy nas nie tylko audiofilskie doświadczenie, ale lekkomyślność też nie jest tylko audiofi lską słabością.
Zresztą... gdyby nie aura i obietnica niezwykłych brzmień otaczająca niektóre urządzenia, zapowiedzi i oczekiwania niepoparte żadnymi parametrami, lecz będące "ponad" prozaiczną techniczną rzeczywistość, nasza pasja nie miałaby takiej nadprzyrodzonej siły...
Na szczęście nie weryfikujemy jej skuteczności w sferze faktów, ale w sferze subiektywnych wrażeń. Niech nadchodzące Święta będą pełne tylko tych optymistycznych i najpiękniejszych.
Andrzej Kisiel