Najnowszy album tuzów polskiego post-metalu przynosi dawkę dość rozczarowujących dźwięków dla tych, którzy oczekiwali kolejnego mocarnego ciosu od Pomorzan. "Absence", to krążek utrzymany w lżejszym, mroczniejszym i intrygującym klimacie, który nie ma nic wspólnego z poprzednimi dokonaniami zespołu.
Momentami ciężko uwierzyć, że to w ogóle Blindead - ale to dobrze, bo ponoć dźwięki a`la odmetalizowana Katatonia były zamierzone od początku istnienia grupy. Pytanie tylko, dlaczego dopiero teraz i czy lżejsza wersja Blindead jest tą ostateczną.
Z pewnością w wywiadach ta kwestia zostanie poruszona. Zresztą nawet jeśli Katatonia - albo inaczej - szwedzkie, smutne, rockowe granie, jest tutaj punktem wyjścia dla nowego rozdziału w historii Blindead, dźwięki oferowane na "Absence" nie są odwzorowaniem twórczości zespołu Jonasa Renske. To raczej luźna i miejscami naprawdę bardzo swobodna interpretacja takich nastrojów, w dodatku umiejętnie urozmaicona znakomitym wykorzystaniem instrumentów dętych i smyczkowych w sposób nieoczywisty.
A fragmentaryczny schizofreniczny klimat ("c7" plus solo na saksofonie w roli głównej) potęgują emocje wzbudzane przez Pomorzan. Właśnie - to co mnie najbardziej urzeka w tym wydawnictwie, pomijając jak zawsze doskonały koncept formy wydania albumu, to możliwość wejścia w świat bohatera "Absence". Trudne i szargane egzystencjalnym dylematami uniwersum zmusza do refleksji na temat życia i śmierci - a jak się okazuje, nawet kontaktów pozagrobowych pozwalających spojrzeć na świat z innej perspektywy.
W kwestii samej muzyki brak metalowego kopa jest jak dla mnie największą zaletą tego albumu, dlatego łykną go zarówno wielbiciele Szwedów, jak i lubujący się w leniwych klimatach zwolennicy Earth i ambientowych projektów.
Epicki wymiar płyty dociera do słuchacza dopiero po kilku odsłuchach - i bardzo dobrze, bo do takich albumów, pełnych skrajnych, niemal histerycznych emocji i doskonałej narracji wraca się z niekłamaną przyjemnością - choć dzieło to jest wybitnie smutne. Zresztą jak zawsze. Polski album roku. Bez dwóch zdań.
Grzegorz "Chain" Pindor