Gdyby nie Bob Rock, prawdopodobnie Metallica grałaby tak bez żadnej przerwy do dzisiaj. Praktycznie każdy album Mastodona można porównać do któregoś z krążków klasyków thrash metalu. Mimo że Troy Sanders nie przypomina w żadnej mierze Jamesa Hetfielda, a muzyka kwartetu bardziej zmierza w stronę metalu progresywnego, to jednak podobieństw w muzyce obu grup widzę całkiem sporo. Mastodon, tak samo jak Metallica w swoim złotym okresie, nie ogląda się na konkurencję. Kontynuuje swój dotychczasowy styl, jednak nie brak w nim ewolucyjnych smaczków.
Trzeba jednak zapomnieć o wielkich zmianach, co pewnie zasmuci krytykantów, którzy z batem czekali na premierę "Crack The Skye". Na album składa się jedynie siedem utworów, wśród których centralnym jest 11-minutowa, podzielona na cztery części, kompozycja "The Czar". Zachwycają tu jednak nie tylko takie elementy epickie, lecz także mniej znaczące - z punktu widzenia całości - jak singlowe "Divinations". Po trzech, trzymających równy poziom albumach długogrających, czwarty podsumowuje doświadczenia zespołu zebrane w ciągu dekady i prezentuje się jako dzieło finalne, absolutnie kompletne. Dobra passa trwa.
M. Kubicki
REPRISE RECORDS