Mastodon szybko wkroczył do metalowego mainstreamu. Promowani przez Slayera i inne tuzy metalu panowie od razu stali się ulubieńcami publiczności. O ile na płytach brzmią jednak wybitnie, o tyle na żywo z ich graniem bywa różnie - dziś nie będę nad tym dywagował. Przyszedł bowiem czas, aby po raz kolejny ukłonić się przed twórcami "Crack The Skye" i przeprosić się z całym prog rockiem sprzed kilku dekad. Bo właśnie w takie rejony uderza Mastodon i robi to z luzem, jakiego próżno szukać u innych zespołów.
"Once More Round The Sun" - szósty studyjny album zespołu z Atlanty rozwija formułę poprzedniego "The Hunter" o bardziej psychodeliczne elementy. Panowie dość mocno odcinają się od metalu, a jak ostatnio zauważam, im mniej metalowo grają metalowe kapele, tym lepiej. Zresztą wszyscy wiemy, że to dobre posunięcie (patrz: Opeth) i Mastodon jest tego kolejnym dowodem.
Kto tęskni za furią i matematyczną precyzją "Leviathan", ten winien na nich postawić krzyżyk. Im bardziej pojechane kompozycje Mastodon tworzy, zahaczając nawet o heavy metal, tym lepiej, ciekawiej, a pod względem samych wrażeń dostarczanych przez kwartet - intensywniej i na swój sposób mroczniej.
O tym ostatnim decydują również wokale i tutaj chciałbym wyrazić swoje ubolewanie nad niemal całkowitym brakiem wokali nie kogo innego jak samego perkusisty Mastodon - Branna Dailora. Na chwilę obecną jest to najlepszy i chyba jedyny sensowny głos w tym zespole. Cóż, mówi się trudno, ale za to w zanadrzu panowie skrzyknęli do zabawy np. Scotta Kelly`ego z Neurosis ("Diamond In The Witchhouse") oraz masę innych ciekawych gości w tym punkowców z The Coathangers.
Swoją drogą, mimo że "Once More Round The Sun" zdecydowanie "odjeżdża" w psychodeliczne rejony, pod względem krzesanej energii jest niemal punkowy. Szybsze numery, takie jak absolutny hit i najbardziej nośny song z całego wydawnictwa "The Motherload" czy "Feast Your Eyes" (mrugnięcie okiem do czasów "Blood Mountain) mają właśnie taki charakter.
Doszukiwanie się słabych punktów w "Once More Round The Sun" jest bezcelowe. Za pierwszym razem album przytłacza ilością dźwięków, a z każdym kolejnym odkrywamy coraz to nowe elementy, na które wcześniej nie zwracaliśmy uwagi. W moim przypadku jest to wsłuchiwanie się w bas, który wcześniej nie miał aż tyle do powiedzenia. Poza tym cieszę ucho grą Dailora, który mimo że gra z typową dla siebie manierą (znak charakterystyczny przejścia z głównym wykorzystaniem werbla), to potrafi zaskoczyć nowym groovem czy akcentem (a jak wiemy talerzy w zestawie ma mało, więc tym bardziej mam na to baczenie).
Co do pracy gitar - wszystko "gra i buczy" jak ta lala. Jeden z najfajniejszych riffów całego albumu, otwierający "Ember City", to podręcznikowy przykład tego, za co kochamy Mastodon. Podobnych jest więcej, ale ten jeden wybitnie wwiercił mi się w pamięć. Swoistym novum są solówki, a raczej ich ilość. Mastodon nigdy nie słynął z popisów gitarowych, stawiając na motorykę i główny przewodni riff, ale od czasu "Crack The Skye" rzecz ta uległa zmianie i brzydko mówiąc, idzie w dobrym kierunku. Wynika to pewnie ze zmiany stylistycznej i bawienia się samym dźwiękiem, za co im chwała.
Podsumowujac: "Once More Round The Sun" dowodzi klasy formacji. Jej możliwości twórczych, pomysłów na eksperymenty (zarówno w kwestii brzmienia, jak i kompozycji) odwagi (odcięcie się od metalu samego w sobie), a przede wszystkim, świadomości własnej, niezagrożonej pozycji na scenie. Nieistotne czy cofają się w psychodeliczną przeszłość, walą po pysku podwójną stopą i kostkowanym riffem, czy też pieczołowicie tworzą rozluźniający klimat do jointa i wypoczynku pod drzewem (nomen omen "Asleep in the deep" - brawa dla Dailora!). Mastodon po prostu rządzi.
Grzegorz "Chain" Pindor
Reprise