Intymna, piękna i oniryczna - taka jest trzecia płyta Caspian. Maturalny krążek, będący dowodem ostatecznego zerwania z nazbyt słyszalnymi inspiracjami Mogwai i Godspeed You Black Emperor to najlepszy dowód na to, że w post rocku da się jeszcze czymś zaskoczyć.
Skoro potrafią to zrobić nawet nasi rodacy z Tides From Nebula i Besides, to potrafią też inni, bardziej zasłużeni, a jednak wciąż poszukujący własnej drogi.
Album "Walking Season" otwiera pięciominutowe plastyczne, relaksacyjne crescendo. Uwertura dla wszystkich melancholików ceniących minimalizm post-rocka i prostotę genialnych, chwytających za serce melodii. Dalej jest już rożnie, bo panowie lawirują między rockiem sprzed kilku dekad, elektroniką (house`owe rytmy w "Halls of The Summer"), a spuścizną swoich idoli. Robią to w sposób inteligentny i nijak nie da się ich nazwać kopistami. Czerpanie inspiracji to jedno, ale podanie ich w taki sposób, aby prawie przez godzinę wsłuchiwać się w ten album bez chwili znudzenia to inna sprawa.
"Waking Season" jawi się jako ciepły, kojący i wprawiający w kontemplacyjny nastrój krążek. Mocniejsze fragmenty, kiedy panowie przypominają sobie, do czego służy przester, a perkusista odkrywa istnienie w swoim zestawie zarówno crashy, jak i chiny czy okazyjnie podwójnej stopy, odpowiednio wybudzają z letargu. Są to jednak li tylko momenty (ale jakie!), do których wraca się często (bo to najbardziej porywające fragmenty na całym albumie). Nie ukrywam jednak, że takie przerywanie błogiego, rozmarzonego stanu, niektórych może zniechęcić.
Wszystko zależy od tego, kto i czego szuka w niemal podręcznikowym post-rocku. Ja Caspian, kolokwialnie mówiąc, łykam w całości, i nieważne, czy z głośników dobiegają (bądź dobiegały) echa znanych mi już zespołów. Równie nieistotne jest to, że w orkiestracjach nigdy nie dościgną Mono, a wreszcie, za bez znaczenia należy uznać fakt, że Caspian nie zmieni oblicza post-rocka. Już nie, ale grunt, że panowie podążają własną ścieżką. Takie zespoły lubię najbardziej.
Grzegorz "Chain" Pindor