Z indie rockową energią, eksplorując tę samą kopalnię pomysłów muzycznych co Arctic Monkeys na ostatnich dwóch płytach i z piórem giętkim niczym u Kasi Nosowskiej na polską scenę alternatywnego rocka wkracza Cuba de Zoo.
Do zainteresowania się twórczością tego kwartetu (czy raczej konfiguracji trzech stałych muzyków plus jednego sesyjnego) wystarczy historia numeru "Czarne Auto", który szturmem podbił antenę radiowej Trójki, swój sukces zawdzięczając chwytliwej melodii, śpiewnemu refrenowi (biały śluuuuub!) i intrygującym tekstom. Skopiujcie ten patent dwanaście razy – tak prezentuje się debiutancki album Cuby De Zoo "Rozkaz".
Kuba Podolski nie jest wybitnym wokalistą, jego koledzy nie przyprawią mistrzów techniki o orgazm, ale nie o to chodzi w twórczości tych facetów. To kwintesencja rockowej estetyki z początku XXI w. podana w rodzimym narzeczu. Smakując kolejne piosenki trafimy na stonerowe danie a la Queens Of The Stone Age w "Dla kraju" i nieco delikatniejszym "Płoń", mocny rozpędzony "Grób", który gdzieś tam z USA błogosławi Dave Grohl, czy wreszcie jakby wykradziony braciom Gallagherom gitarowy numer "Menu".
Tak więc "Rozkaz" to czterdziestominutowa mieszanka współczesnych rockowych brzmień, zyskująca swoją oryginalność dzięki tekstom Podolskiego. Dobrze, że taki band pojawił się wreszcie w naszym kraju – świat podobne granie zaczął prezentować (odświeżać) dobre pięć lat temu. Polska słynąca z bycia sto lat za Murzynami (z całym szacunkiem dla nich) wreszcie nie musi płonąć ze wstydu - lepszy Cuba De Zoo późno, niż wcale.
Jurek Gibadło
Mystic