Jeszcze kilka lat temu Brian "Head" Welch był częścią machiny pod nazwą Korn, której albumy były kupowane na świecie 40 milionów razy. Head jednak w pewnym momencie pękł. To chyba najlepsze określenie na to co się stało. Przytłoczyło go wiele spraw, w tym samotne wychowywanie dziecka, eksperymenty z narkotykami i światowa sława.
Postanowił jednak, że dalej będzie komponował muzykę. Powiem szczerze, że nie spodziewałem się po niej zbyt wiele. Mówiłem sobie, że przecież Welch to nie Frusciante. Historie o tym, że gitarzysta Korna odnalazł Boga traktowałem raczej z przymrużeniem oka i żałowałem, że nie udało mi się zdobyć koszulki z wieloznacznym napisem "Korn gave head to god". Tak czy inaczej, wszystko poszło według planu. Powstała autobiograficzna książka, jak również płyta pod tym samym tytułem: "Save Me From Myself". Album o zmianach w życiu.
Head opowiada o swoich doświadczeniach i rysuje zaskakująco pozytywny przekaz, którego szczerze się nie spodziewałem. I choć prywatnie nie podoba mi się ten powrót do wiary w jakąś siłę wyższą, to jednak "Save Me From Myself" jest naprawdę bogatym przekazem o mocy jaka drzemie w człowieku. Co ciekawe, teksty mogły ulec złagodzeniu, ale muzyka trzyma poziom znany z macierzystego zespołu gitarzysty.
Pod względem liryków zaskakuje już singlowy "Flush", mówiący o porzuceniu dotychczasowego życia, wpływu złych rzeczy na nasze istnienie. To namowa do odstawienia na bok przeszłości, błędnych decyzji i życia dalej z wysoko uniesioną głową, w walce o lepsze dzisiaj. Na szczęście, wbrew pozorom, "Save Me From Myself" nie jest albumem religijnym i nie wpasowuje się w schemat christian rocka, choć wiele osób lubi właśnie tak opisywać nowe wcielenie Heada.
Główne dźwięki pochodzą tu z gitary i basu, ale nie brakuje też urozmaiceń, zwłaszcza ciekawie zastosowanych efektów. Powodem tych dysonansów w prezentacji piosenek jest zestawienie przeszłego i teraźniejszego życia artysty. Kontrasty są wyraźne i mają dobitnie pokazać różnicę w postrzeganiu świata jaka nastąpiła w jego? głowie. Mimo szaleństwa rozbieżnych dźwięków, wszystko tu pięknie pasuje, bo fragmenty idealnie przechodzą z jednego w drugi. Wszystko jest plastyczne i elastyczne, jak człowiek dostosowujący się do danej sytuacji, jak istota ludzka, która pod wpływem pewnych wydarzeń może nagle stać się kimś zupełnie innym. Najważniejsze, że można polecić ten album ludziom bez względu na filozofię życiową i religię, gdyż jest to dobry, ciężki rock z pozytywnym przekazem, a takich płyt jest niestety na rynku jak na lekarstwo.
M. Kubicki
DMG