Lady Pank, jak to większość zespołów, które od lat nie mają pomysłu na prawdziwy hit, dorabia do emerytury, grając dla spragnionej chałtury publiczności. Pseudo-fani dzierżący w jednej dłoni widelec z nabitą kiełbaską, a w drugiej plastikowy kubeczek wypełniony do połowy złocistym napojem, a dopełniony pianką fałszują "Mniej niż zero". Na szczęście, najważniejszy z muzyków kapeli mimo upływu lat potrafi na chwilę przestać się kryć za zarabiającą krocie marką i nagrać płytę, która warta jest niejednego przesłuchania.
"Miya" Jana Borysewicza jest albumem absolutnie rockowym. Rockowa jest gitara, rockowe są teksty i taki jest też klimat, który choć czerpie nieco z popu i jazzu, to jednak wierny jest głównym zasadom jednego z najrozleglejszych nurtów w muzyce. Gitarzysta ma zresztą za sobą genialne wsparcie w postaci niezawodnego Wojtka Pilichowskiego i Kuby Jabłońskiego. Takie trio nie może zawieść. Choć nie ma tu przebojów na miarę piosenek Lady Pank z lat 80., to jednak utwory są melodyjne i przyciągają uwagę. Część z nich, choć jest instrumentalna i zawiera sporo solówek, nie sprawia wrażenia jakoby Borysewicz chciał się lansować lub gwiazdorzyć. Robi po prostu to, do czego jest stworzony: nagrywa nośne numery i czasami pokazuje, że przy okazji jest piekielnie utalentowanym mistrzem gitary.
Jan Bo raz usidla nas lekkością, jak choćby w "Nowym Świecie", raz pokazuje pazur, co słychać w "Dla Kuby i Pilicha". Mimo że "Miya" nie jest płytą na lata, materiał broni się bardzo dobrze. Przy okazji uwagę zwraca miły dodatek w postaci gościnnego występu na głównym wokalu Piotra Cugowskiego w utworze "Masz Się Bać" (może to początek jakiejś interesującej współpracy w postaci supergrupy?). Niespodzianką jest również drugi gość, mniej znana Urszula Rembalska, która wprowadza nieco bluesa w "Pajacyku". Te dwie piosenki dobitnie pokazują, że Borysewicz mógłby pokusić się o zwołanie większej grupy artystów i nagrania czegoś, co za czasów "Supernatural" przywróciło blask Santanie.
M. Kubicki
Sony Music