Spośród wszystkich tegorocznych debiutów i albumów z kategorii "must hear" to właśnie pierwszy długograj Lonely The Brave jest moim osobistym numerem jeden we wszystkich tego typu zestawieniach. Ten mocno zakorzeniony w brzmieniu lat 90., rockowy zespół ochoczo spoglądający w stronę grunge, jawi się jako idealny kompan do jesiennych, nostalgiczno-depresyjnych wieczorów i czasu niekończącej się zadumy.
"The Day`s War" jest materiałem żywcem wyjętym ze złotego czasu dla muzyki grunge. Zresztą ten nurt stopniowo powraca na salony nie tylko za granicą, lecz także w Polsce. Wielu ten fakt cieszy, innych zaś - którzy jak niżej podpisani do tych smutnych i trochę na siłę depresyjnych dźwięków nigdy nie tęsknili - niekoniecznie. Jednakże, czego się po sobie nie spodziewałem ,to fascynacji takim graniem na tym etapie życia. Powiem nawet więcej - jako niedzielny słuchacz Soundgarden, Alice In Chains i z innej beczki Incubus, Lonely The Brave wzmaga we mnie głód takich dźwięków i nie ukrywam, że bardzo mnie to cieszy.
Debiut Anglików sprawi wielką (paradoksalnie) radość wszystkim wielbicielom tego typu grania, a okazyjnym smutasom nie mniejszą niespodziankę. Jak na średnio promowany w mediach zespół ten kwintet ma wszystko, czego można oczekiwać od "kolejnej wielkiej rzeczy" z Wysp. Są zatem genialne, ale w żadnym wypadku proste melodie; jest odpowiednio bulgoczący bas, który razem z ciepłą, ale surową perkusją przyjemnie dudni w tle, no i brudne gitary i spajający całość niczym mosiężna klamra, przejmujący, głęboki wokal będący największym atutem całego zespołu.
Dwanaście kompozycji stanowiących zawartość "The Day`s War" szybko staje się ulubionym zestawem do relaksu. Ciężar nie odgrywa tutaj istotnej roli, liczy się przestrzeń, dynamika i odpowiednie uwypuklenie melodii. Dodatkowo, dzięki naprawdę świetnemu wokaliście szybko łapiemy się na tym, że nawet gdyby był to doom rock lub metal (czego naleciałości słychać), tło muzyczne paradoksalnie stałoby się nieistotne, właśnie ze względu na "dodatkowy instrument", już mocno chwalony w branżowych mediach. Zresztą, Lonely The Brave nie da się nie chwalić, wystarczy posłuchać tego albumu, aby zrozumieć kilka istotnych rzeczy.
Pierwszą z nich i chyba najważniejszą jest to, że brytyjski przemysł fonograficzny zajmujący się szeroko pojętym rockiem, jeszcze nie umarł i od czasu do czasu wynajduje perełki. Druga sprawa: wciąż są na świecie młodzi wykonawcy, którzy śmiało mogą zastąpić bardziej uznane nazwy, co w zasadzie, dokona się samo przez się, bo lat na karku wszystkim przybywa.
Trzecia, mianowicie, Lonely The Brave jest kandydatem do miana debiutanta (nie tylko tego) roku. Z wielką przyjemnością słucham takich wydawnictw i nawet jeśli mają małe wady jak jednak zbyt duża ilość utworów, tylko jeden genialny, cholernie nośny singiel z prawdziwego zdarzenia ("Deserter") czy odrobinę za mała ilość "dołu" w brzmieniu, kontakt z Brytyjczykami jest równie cudowny jak smutny.
Grzegorz "Chain" Pindor