Czego to jeszcze Ulver nie grało? Od black metalu po muzykę elektroniczną, Norwegowie przerobili w swojej karierze szeroką gamę gatunków. Na swoim ostatnim albumie wilki wzięły się za art rocka.
Płytę "Wars Of The Roses" otwiera pierwszy - w nieomal dwudziestoletniej karierze zespołu - singel "February MMX", w którym po długiej przerwie wraca do muzyki Ulver cięższe brzmienie gitar. Nie na długo. Już druga kompozycja "Norwegian Gothic", poza wszechobecnymi na "Wars Of The Roses" smyczkami, pielęgnuje ambientową renomę kwartetu. Wiele o tym utworze mówi sam jego tytuł. Jedynym momentem nudy jest ośmiominutowy "Providence", w którym totalna stagnacja nie pasuje mi do nowej stylistyki obranej przez zespół.
Warto nadmienić, że problem ten nie występuje w zamykającym "Wars Of The Roses", piętnastominutowym "Stone Angels", będącym poematem Keitha Waldropa pod tym samym tytułem. To zresztą kolejny dowód na to, że wilczki najlepiej czują się pod kamuflażem owczej skóry. Fani mniej przystępnych płyt Ulver mogą być płytą zawiedzeni, jednak wszyscy fani muzyki powinni wizji Norwegów przyklasnąć. Jest to przecież jeszcze jeden pokaz możliwości zespołu, który tym razem ciepłem poezji oblał nieokiełznany art rock.
M. Kubicki
ROCK SERWIS