Głos Chrisa Cornella to prawdziwy skarb. Czegokolwiek by nie zaśpiewał, zabrzmi to doskonale. Ma charakterystyczną barwę, rasową rockową chrypkę i doskonale wczuwa się w klimat utworów, podkreślając ich dramatyzm. Z takim kapitałem może zdziałać naprawdę wiele.
Pokazał to w Soudgarden, ale jego solowe albumy jakoś mnie nie przekonywały. Ostatni "Scream" nagrany z Timbalandem okazał się kompletnym fiaskiem. Zdaje się, że na najnowszym "Higher Truth" Cornell wreszcie odnalazł najlepszą dla siebie formułę.
Wciąż stawia na popową melodykę i łagodne brzmienie, ale muzykę ubrał w akustyczne dźwięki. Drogowskazem jest dla niego twórczość The Beatles i Led Zeppelin. Od pierwszych przejął umiejętność układania wpadających w ucho melodii i aranżacyjny kunszt, od drugich gitarową ornamentykę o folkowym odcieniu znaną z trzeciego albumu.
Nie ma tu wielkich hitów (może poza "Nearly Forgot My Broken Heart"), ale całej płyty słucha się z przyjemnością.
Grzegorz Dusza
UNIVERSAL