Lonely The Brave - jedni ze zbawców brytyjskiej muzyki rozrywkowej wracają z drugim krążkiem. Lepszym od debiutu, ale dalekim od "rozrywkowości".
Jeśli śledzicie uważnie brytyjskie media muzyczne (serio, są tacy ludzie w Polsce, w tym niżej podpisany), to z pewnością wiecie, że mają one skłonność do kreowania nowych gwiazd średnio raz na tydzień. Doskonale to rozumiem - lud pragnie nowości. Nawet jeśli ta nowość brzmi jak 10 innych zespołów, to jednak podana w innym opakowaniu wzbudza większe zainteresowanie.
Lonely The Brave są jednymi z namaszczonych na nowych królów w 2014 roku. Ich krążek "The Day`s War" tu i ówdzie został okrzyknięty debiutem roku (jeszcze przed premierą). Nic więc dziwnego, że słuchając tej płyty miałem wielkie oczekiwania, absolutnie nie spełnione. Dziś wrzawa wokół Brytyjczyków znacząco ucichła, przez co "Things Will Matter", drugi album formacji, mógł powstać w zdecydowanie bardziej spokojnej atmosferze. To słychać.
Płyta jest zdecydowanie bardziej udana od debiutu pod względem melodii i aranżacji, choć może brzmienie przypomina raczej końcówkę poprzedniej dekady niż współczesne standardy. Kojarzy mi się nieco z pierwszymi krążkami White Lies, ale z trochę mniejszą rolą klawiszy. Podobieństwa obu zespołów na szczęście na tym się kończą. Lonely The Brave owszem, też są programowo smutni, ale w dojrzały, męski sposób. Zresztą, gdy masz głos jak David Jakes, bliski barytonu Eddiego Veddera, nie wypada ci śpiewać o emo śmierci.
Bardziej dojrzałe są także kompozycje, w których pochwalić trzeba przede wszystkim świetną produkcję i miks. Wszystkie pasma szczelnie wypełniono dźwiękiem, przez co słuchając utworów pokroju znakomitego "What If You Fall In" na słuchawkach, można poczuć niezwykłą przestrzeń. Taki pomysł na brzmienie podkreśla żarliwość Lonely The Brave i nadaje kompozycjom stadionowego sznytu. Skojarzenia z Pearl Jam znów są tu jak najbardziej na miejscu. Dla mnie to wystarczająca rekomendacja.
Jurek Gibadło
Mystic