Jeszcze dziesięć lat temu spotykane tylko w niektórych najbardziej ekskluzywnych, stricte hi-endowych kolumnach, wygięte ścianki boczne okazały się z czasem na tyle łatwe i niedrogie do wykonania, że już od kilku lat wprowadzane są do znacznie tańszych konstrukcji - wciąż jednak są czymś specjalnym, co dodaje szyku.
W kolumnach serii Evo są dodatkowe smaczki - również przednia ścianka jest lekko wypukła, co w tym przypadku wynika nie z wygięcia płyty, lecz z frezowania powierzchni zewnętrznej - materiałem wyjściowym jest płyta mdf 25 mm, która zachowuję tę grubość na środku, a w kierunku bocznych krawędzi robi się cieńsza.
Zaokrąglona powierzchnia frontu poprawia charakterystyki promieniowania średnich i wysokich częstotliwości (na zewnątrz), natomiast wygięte ścianki boczne pomagają zredukować fale stojące wewnątrz obudowy.
Front z bokami, i wszystkie pozostałe ścianki, połączono nie pozostawiając żadnych śladów (dylatacji, uskoków, itp.) - z pomocą nowoczesnych maszyn można takie skrzynki produkować masowo, ale wciąż wymagają one większego nakładu pracy i kontroli. Okleina - poddaję się, nie wiem czy sztuczna, czy naturalna.
Za pierwszą przemawia cena Wharfedale Evo^2-20, a także znane już z innych kolumn, bardzo udane imitacje, za drugą to, że po prostu wygl ąda jak naturalna, bez żadnych słabości. Obudowa związana jest z finezyjnym cokołem - metalowym odlewem, który z tyłu daje kolumnie dobre podparcie dzięki szerszemu rozstawieniu kolców, niż pozwoliłaby na to sama skrzynka, z tyłu bardzo wąska.
A kolce są bardzo masywne, regulowane od góry dużymi karbowanymi pokrętłami, blokowane nakrętkami... za takie wyczyny dziesięć lat temu musielibyśmy zapłacić kilka razy więcej, niezależnie od jakości całej reszty. A teraz... i jak tu narzekać, że Chińczyków jest miliard trzysta milionów, a kiedy skończę pisać to zdanie, o kilkuset więcej?
Głośniki też wyglądają bardzo schludnie - nisko-średniotonowy ma odlewany kosz, dodatkowo przykryty z zewnętrz efektowną metalową obręczą - było to konieczne, gdyż jak wspomniałem, front obudowy jest wypukły, i do jego profilu został dopasowany kształt pierścienia.
Membrana jest kewlarowa, i wcale nie żółta - co estetycznie na dobre wychodzi, a akustycznie nie ma znaczenia. Kolejny drobiazg - głośnik przykręcony jest przez śruby, a nie przez wkręty.
Projekt plastyczny przedniej ścianki jest spójny i subtelny. Zagrano tylko krzywiznami nawiązującymi do kształtów samej obudowy, które znajdziemy w oprawie głośnika wysokotonowego, otworu basrefleks i na dolnej krawędzi maskownicy.
Żadnych ekscesów kolorystycznych, wszystko utrzymano w kolorach bliskich czerni, i do tej delikatności trochę tylko nie pasuje błyszczące zawieszenie głośnika nisko-średniotonowego. Poza tym szczegółem wszystko wygląda prima fest. Maskownica jest oparta na cienkiej plastikowej ramce, i jak wskazują pomiary, ma bardzo niewielki wpływ na charakterystykę.
Odsłuch
Na podstawie podobieństwa konstrukcyjnego i w pewnym sensie “cywilizacyjnego”, widać że bezpośrednimi konkurentami w tym teście są Phobosy i Evo^2-20 - to one walczą o klienta wystrzegającego się kolumn dużych i wielodrożnych, przekonanego że małe jest piękne, że małe ma sens, zwłaszcza gdy na ten cel przeznacza się niewielkie pieniądze, i umieszcza w niewielkim pomieszczeniu.
Obydwie konstrukcje nie zaskakują brzmieniem innym od spodziewanego w ramach takiej koncepcji, ale też różnią się bardzo wyraźnie.
Phobosy zagrały równo, spójnie, spokojnie, miarowo - w żaden sposób się nie wychylając i nie narażając na zarzuty błędów w neutralności. Evo 20 prezentują dźwięk nieco śmielszy, choć wciąż delikatny, dwudrożny, ani nie rozpędzony, ani nie rozciągnięty. Mają w sobie więcej ciepła, subtelności i połysku niż Phobosy, które były skupione, wyważone, ale raczej smętne.
Wharfedale Evo^2-20 grają trochę radośniej, bo mocniej na samym basie, jaśniej na średnicy, co może już być poczytane za odejście od neutralności, jednak minimalne odchudzenie wokali nie odbiera im plastyczności.
W zakresie niskich częstotliwości Evo gra swobodniej niż Phobos, trochę zmiękcza i zaokrągla, ale trzyma rytm, choć mocnych ciosów nie wymierza, i oczywiście podmuchów najniższego basu też nie emituje. Przejście między środkiem a górą również jest płynne, bez wycofania i bez nadmiaru.
Wysokie tony bez bolesnych przywar i nierealnych hi-endowych aspiracji - nie wpadają w monotonię, nie kapryszą, grzecznie wykonują swoje zadanie. Przyjemny balans między lekkością, spokojem i łagodnością, z dodatkiem namacalnego basu tworzy dźwięk atrakcyjny i niemęczący.
Podobnie jak w przypadku Phobosów, do wyrafinowania może więcej niż jeden krok, ale jesteśmy już daleko od niskobudżetowych, elementarnych braków.
Nieco większa dawka basu, świeżości i blasku kosztem lekkiego odejścia od pełnej równowagi tonalnej - tak jednym zdaniem można podsumować różnice między Wharfedale Evo^2-20 i Phobosami II. Obydwie kolumny nie zaimponują dynamicznymi zrywami ani też drobiazgowością w oddaniu detali, ale mają dużo kultury.