W zapowiedzi tego testu, zamieszczonej w poprzednim numerze Audio, znalazła się nazwa modelu RM7 Signature; do testu przyjechały jednak monitory oznaczone jako RM7xl. Symbol z 'Signature' spotkałem wcześniej na internetowej stronie Joseph Audio, gdzie prezentowane są tylko tak właśnie oznaczone monitory.
Dystrybutor zapytany o źródło tej rozbieżności odpowiedział bez wahania: informacje na witrynie producenta od dawna są nieświeże, od kilku lat nieaktualizowane. Prawdziwego konstruktora ciągnie do projektowania nowych głośników, a nie do sprzątania na witrynie.
Testowane RM7xl z zewnątrz wyglądają jednak identycznie, jak internetowe Signature. Co więcej, w informacjach, jakie dotarły do nas razem z RM7xl, chociaż nie ma ani słowa o wersji Signature jako o ich poprzedniku, to jest zdjęcie RM7 wraz ze stojącą przed nimi tabliczką - dyplomem przyznanym przez Stereophile modelowi... Signature.
Pewną wiedzę na temat różnic między wersją Signature a xl posiedli właśnie redaktorzy Stereophile, którzy testowali obydwie konstrukcje; zmiany mają obejmować zarówno głośniki, jak i zwrotnicę.
Monitor wygląda solidnie i bardzo klasycznie. Warto zwrócić uwagę, że wbrew panującej modzie, obudowa nie jest tak wąska, jak pozwalałby na to głośnik nisko-średniotonowy. Jest też dość głęboka, a wysokość determinuje założenie, iż na przedniej ściance, w osi symetrii, znajduje się też otwór bas-refleks.
Objętość netto z pewnością przekracza 10 litrów. Sposób wykonania obudowy coś nam przypomina - prosta, ale bezbłędnie złożona skrzyneczka, bez żadnych dodatków, zaokrągleń, ścięć, nawet bez dylatacji wskazujących na sposób łączenia ścianek, wszystko na gładko, wszędzie naturalny fornir.
Ponieważ w naszym wieloodcinkowym Wielkim Przeglądzie Monitorów chyba zabraknie ProAca, więc Joseph Audio, jako przedstawiciel podobnego stylu, stanowi pewną rekompensatę. Jak się dalej okaże, zbieżności nie kończą się na estetyce obudowy.
Za kolejny punkt podobnego programu można bowiem uznać ogólną 'jakość postrzeganą', która mówiąc szczerze, nie powoduje, że na widok RM7xl stajemy jak zaczarowani, a na ustach w zachwycie zamiera nam pytanie: dlaczego to takie tanie? Wręcz przeciwnie... dlaczego 'to' musi być takie drogie? Wykonanie bardzo dobre, przetworniki bardzo dobre, ale cena już jak za hi-endowe czary-mary.
Wiem co mówię, bo większość monitorów sprzed miesiąca - średnio prawie dwa razy tańszych - reprezentowała właśnie taki poziom. Audiovectory Mi 1 Signature, konstrukcyjnie trochę ciekawsze od RM7xl, też nie wyglądają na wielką 'okazję' w kontekście swojej ceny. To wszystko spostrzeżenia nie biorące pod uwagę ostatecznego rezultatu - brzmieniowego.
Głośniki pochodzą z podobnego źródła zaopatrzenia, z jakiego korzysta (między innymi) ProAc - to norweskie Seasy. Również mali amerykańscy producenci, chcąc osiągać najlepsze rezultaty, stosują głównie przetworniki skandynawskie, więc nazwy takie jak Seas, Peerless, Vifa i Scan-Speak są im znane, ich klientom może już rzadziej, bo Józef nigdzie nie nazywa po imieniu swoich źródeł zaopatrzenia (podobnie - znowu - jak ProAc).
Wreszcie jednak napotykamy wyraźną różnicę - Józef optuje za metalowymi membranami głośników nisko-średniotonowych, których u ProAca nigdy nie spotkaliśmy. Same metalowe membrany nie są wielkim 'halo', ale można je skojarzyć ze stosowaniem najbardziej rozreklamowanego 'patentu' Józefa - filtrów o 'nieskończonym' nachyleniu zbocza.
Jednak nawet w oderwaniu od rodzaju i właściwości membran, Józef przedstawia się jako zwolennik zdecydowanego filtrowania prowadzonego w celu jak najdalej idącego ograniczenia zakresu współpracy obydwu (w układzie dwudrożnym) głośników, gdyż interferencje fal promieniowanych przez różne głośniki mają powodować mglistość (w oryginale 'haziness') brzmienia.
Biorąc pod uwagę zupełnie odmienny punkt widzenia zwolenników łagodnego filtrowania, trudno o bardziej jaskrawy przykład sprzecznych kryteriów i opinii, jakie pojawiają się między projektantami zespołów głośnikowych czy urządzeń audio w ogólności.
A jeżeli tak bardzo różnią się profesjonaliści, to jak 'rozległą' wiedzę i poglądy mogą mieć audiofile-amatorzy? O jakimkolwiek porządku i systematyczności nie ma co marzyć. Chaos był podobno na początku, ale najwyraźniej świat audio jeszcze z tego pierwotnego etapu nie wyszedł.
Skojarzenie pracy metalowych membran z bardzo ostrym filtrowaniem ma dodatkowy sens, jako że membrany tego typu, poprzez swoją bardzo dużą sztywność i niską stratność wewnętrzną, wykazują w pewnym, zwykle wąskim, zakresie częstotliwości, leżącym niedaleko powyżej założonego zakresu pracy, ostry rezonans będący efektem 'łamania' membrany (break-up).
Nie jest on groźny dla trwałości membrany, ale może być szkodliwy dla charakterystyki zespołu i nieprzyjemny dla ucha, stąd trzeba go stłumić - tłumiąc w sygnale dochodzącym do głośnika ten właśnie 'nerwowy' zakres częstotliwości.
W tym celu stosowana jest jedna z dwóch metod, lub ich kombinacja: filtr dolnoprzepustowy i tak jest obowiązkowy, ale filtr wysokiego rzędu, w praktyce dający nachylenie zbocza do 30 dB/okt., może już pół oktawy za wybraną częstotliwością podziału dać kilkunastodecybelowe tłumienie; ewentualnie filtr-pułapka, dostrojony do wybranej częstotliwości, może ją stłumić do nieskończoności - co ma sens w przypadku break-upu o bardzo wysokiej dobroci (rezonans wysoki, ale bardzo wąskopasmowy).
Charakterystyka takiego filtrowania rzeczywiście może mieć zbocza po obydwu stronach wybranej częstotliwości zbliżające się do asymptot o bardzo dużym nachyleniu, i jeżeli takie działanie kryje się za hasłem 'nieskończonego nachylenia zbocza', to tajemnica jest wyjaśniona, a była raczej prozaiczna, konstruktor prochu nie wymyślił, wpadł tylko na pomysł marketingowy, jak 'sprzedać' znane wszystkim filtrowanie.
Jeżeli natomiast faktycznie wynalazł filtr dolnoprzepustowy, który daje w całym pasmie zaporowym, powyżej wybranej częstotliwości granicznej, zbocze o nachyleniu 120 dB/okt., i nie jest to po prostu makabrycznie rozbudowany kaskadowy filtr (w ten sposób można sobie rozbudowywać filtry dosłownie w nieskończoność), to mamy do czynienia z oryginalnym firmowym patentem, którego szczegóły nie zostały jednak nigdzie przedstawione.
Podwójne gniazdo przyłączeniowe, rozdzielające sekcje obydwu głośników, pozwoliło na niezależny pomiar ich charakterystyk przetwarzania z uwzględnieniem pracy filtrów. Jak widać na załączonym obrazku, daleko do 120 dB/okt., nachylenie zbocza głośnika nisko-średniotonowego jest największe w zakresie jednej oktawy powyżej częstotliwości podziału (bardzo niska - ok. 1,6 kHz) i osiąga tu ok. 24 dB/okt., w zakresie 7-10kHz pojawiają się rezonanse break-upu, ich wierzchołki znajdują się na poziomie ponad dwadzieścia decybeli niższym od poziomu regularnie pracującego w tym zakresie głośnika wysokotonowego.
Filtrowanie jest prawidłowe, ale nie ma cech nadprzyrodzonych. Możemy więc już skończyć o tej nieskończoności.
Józef chwali swoje obudowy jako idealne pod względem właściwości akustycznych, choć w ich konstrukcji też nie ma niczego szczególnego: front RM7xl ma grubość 18 mm (raczej 'tylko', a nie 'aż'), w środku jest pionowy wieniec.
Obudowa jest mocno wypełniona włókniną, co ma za zadanie całkowicie wytłumić fale stojące, jak też niżej rozciągnąć bas (materiał tłumiący powoduje 'akustyczne' powiększenie obudowy). Ale coś za coś - mocne wytłumianie bas-refleksu obniża sprawność działania układu rezonansowego; to kolejny wybór, podobnie jak sposób filtrowania, przed którym stoi każdy konstruktor.
Odsłuch
Już przy opisie konstrukcji wspomniałem o pewnym pokrewieństwie z Proakiem. Dla chcącego nic trudnego, więc mogę dostrzec je także w brzmieniu. Całkiem poważnie - RM7 gra w podobnym stylu, jeżeli chodzi o kilka podstawowych cech.
Ale nie jest to jakaś silnie zarysowana specyfika, łącząca obydwie firmy, lecz podporządkowanie brzmienia zasadom neutralności, osiągnięcie dobrej detaliczności i przejrzystości, uniknięcie wyraźnych podbarwień.
Tylko tyle i aż tyle. RM7 nie wprowadza nas w obszar jakiegoś nieznanego dotąd, magicznego dźwięku, którego nie uświadczymy nigdzie indziej, bo jest przyprawiony tak, jak tylko Józef to potrafi; z drugiej strony szukając dobrego, rzetelnego, dokładnego monitora, wypada pamiętać o RM7 jako bardzo poważnej, choć dość kosztownej propozycji. To też jest filozofia znana z Proaka.
Audiovector jest bardziej spontaniczny, trochę nieuczesany, ale umiejętnie podkreśla przez to swoje możliwości dynamiczne. RM7xl jest spokojniejszy, kulturalniejszy, ale nie wycofuje się z analitycznością, wręcz przeciwnie, w ładzie i porządku pokazuje bardzo dobrą rozdzielczość i precyzję.
Emisja detali nie odbywa się w nastroju pobudzenia i wyostrzenia, wszystko przebiega sprawnie, proporcjonalnie, bez napastliwości, ale i bez zawoalowania.
Dźwięk jest jasny w dwóch znaczeniach tego słowa - wysokie tony mają lekką przewagę nad pozostałymi zakresami, ale nie odbieramy tego jako wynaturzenia, lecz jako prosty, czysty, bezpośredni przekaz, w którym najważniejsza jest rzetelna informacja, a nie składniki emocjonalne.
Wgląd w strukturę nagrania jest bardzo wysokiej próby, co też może słuchacza inspirować i na dłużej przytrzymać w fotelu, jednak sama temperatura barw nie jest wysoka, a dynamika jest jakby 'bronią u nogi' (nie mylić z kulą u nogi) - RM7xl posługuje się nią z umiarem i wyrafinowaniem, demonstrując w wybranych momentach, że potrafi zagrać zaskakująco głośno i bez kompresji, wykonać szybki atak i równie sprawnie się wycofać.
Oczywiście momentów tych nie wybierają same głośniki, decyduje o nich nagranie; RM7xl oddają muzyce do dyspozycji swój wszechstronny potencjał analityczno- dynamiczny, ale same nie podkręcają tempa, nie podgrzewają atmosfery, nie kreują dodatkowych klimatów.
Zarówno kontury jak i nasycenie dźwięków pierwszoplanowych są wyraźne i wiarygodne, ale wokaliści i inni soliści nie palą się do wychodzenia przed szereg, nie robią też tłoku na linii głośników, zawsze jest wokół nich dużo powietrza.
Józefy są z całą pewnością precyzyjniejsze od Audiovectorów, co oznacza pewien chłód, dystans, powściągliwość, jednak przy dużej swobodzie i otwarciu mamy przyjemność obcowania z bardzo obszerną i przejrzystą sceną dźwiękową.
A do tego bardzo dobry bas - nie podskakuje nerwowo w żadnym podzakresie, jest rozciągnięty i wyrównany, odpowiednio nasycony i plastyczny, nie tłukący i młócący na okrągło - właściwie dobrany dla uzupełnienia neutralnego, higienicznego zakresu średnio-wysokotonowego. Pełna kontrola i konsekwencja.
Andrzej Kisiel