Znamy sporo brytyjskich, podstawkowych konstrukcji, które mają studyjne konotacje, związane zwłaszcza z BBC, bo przecież cała seria LS-ów ma właśnie takie korzenie.
Jeszcze więcej jest przypadków, gdy producenci ogłaszają "monitorowe" ambicje i właściwości swoich małych głośników; tutaj znowu firmy brytyjskie mają większe pole do popisu i szansę na sukces, chociaż w praktyce wcale nie kierują swojej oferty do ludzi zawodowo zajmujących się dźwiękiem i produkujących muzykę, lecz do konsumujących ją audiofilów, którzy po prostu bardzo sobie cenią takie deklaracje.
Castle w pierwszym zdaniu opisu określa monitory Castle Richmond Anniversary jako "najmniejszy i pierwszy głośnik Castle redefiniujący dźwięk studyjnych monitorów". Nie wiem tylko, czy odnosi się to do pierwszych Richmondów, sprzed około czterdziestu lat, (ale tamte nie były "Anniversary"), czy do obecnych (lecz te chyba nie są pierwszymi, które miałyby mieć takie walory...).
Zostawmy więc długą historię Richmondów (kilka generacji) oraz wątek studyjno-monitorowy, bo przecież materialnie jest to typowy produkt Castle, do użytku domowego. Wzornictwem nawiązuje do klimatu sprzed lat, ale taka jest ogólna polityka - już nie tyle samej firmy Castle, co koncernu IAG (będącego właścicielem marki), wyraźnie wiążącego jej pozycję z kultywowaniem tradycji, czego Richmond Anniversary jest tylko jednym z przejawów.
Zaciski przyłączeniowe są adekwatne do prestiżu jubileuszowego produktu, który podkreśla "heraldyczna" tabliczka (naklejka…), ale zapomniano wykonać podfrezowanie pod wywinięcie tunelu bas-refleks. Na drugim końcu tunelu założono siateczkę niepozwalającą na przedostanie się do środka "ciał obcych".
Inne przykłady przynosi praktycznie każdy test Castle. W tym produkcie podkreślono jednak znaczenie jakości prac stolarskich. I chociaż takiej obudowy od dawna nie nazwiemy nowoczesną, to jeszcze długo, a może zawsze, taki styl będzie się cieszył uznaniem i zainteresowaniem.
Jednak o ile pozostałe modele Castle są dostępne w dużym wyborze naturalnych oklein (to ważny atut), o tyle Richmondy produkuje się tylko w fornirze Lacewood (nie znalazłem polskiej nazwy tego gatunku drewna).
Chwaląc jakość wykonania, nie mogę przemilczeć dwóch niedoróbek; po pierwsze, kołnierz tunelu bas-refl eks (wyprowadzony z tyłu) nie został zagłębiony w wyfrezowaniu; nie jest to dramat i nie ma żadnego znaczenia akustycznego, ale w takim produkcie nie wypada takich spraw nie załatwiać do końca.
Po drugie, więcej starań - nawet za dużo - włożono w konstrukcję maskownicy, którą z dumą opisuje sam producent: złożono ją z dwóch warstw drewna różnych gatunków, aby poprawić sztywność i wyeliminować rezonanse, a taka inwestycja ma oczywiście sens o tyle, o ile maskownicę będzie można pozostawić założoną.
Tymczasem raczej nie można, bowiem obydwie warstwy przygotowano - mówiąc delikatnie... - dość niefortunnie. Zewnętrzna ma otwory o mniejszej średnicy niż wewnętrzna, tak że głośniki "widzą" przed sobą zwężający się schodkowo otwór, co pozostawia wyraźne ślady na charakterystyce. Maskownica jest na pewno do poprawki albo do odłożenia na bok.
Producent zapowiada, że obudowa jest wyjątkowo solidnie wzmocniona i wytłumiona (m.in. matami bitumicznymi), a zwrotnica zawiera wysokiej jakości elementy - co często znajdowało potwierdzenie w konstrukcjach Castle. W Richmondach zwraca uwagę "odwrócona" konfiguracja przetworników (wysokotonowy poniżej nisko-średniotonowego), typowa dla dawnych konstrukcji Castle i aktualnych z serii Classic.
Castle Richmond Anniversary można by uznać za szczególnie starannie wykonany, najmniejszy model serii Classic, bowiem oficjalnie najmniejsza i jedyna podstawkowa konstrukcja tej serii, Durham 3, jest wyraźnie większa od Richmonda.
Wbrew niektórym doniesieniom, taka konfiguracja nie poprawia zgodności fazowej przy zastosowaniu jakichkolwiek filtrów, o ile mamy na myśli zgodność fazową na osi głównej, wyprowadzonej prostopadle do przedniej ścianki pomiędzy głośnikami.
Z mikrofonem na tej osi uzyskamy takie same relacje fazowe i taką samą charakterystykę, bez względu na to, czy głośniki będą stały normalnie, "do góry nogami", czy nawet na boku.
Coś jest jednak na rzeczy, ale trzeba dodać, że chodzi o zmianę relacji fazowych i charakterystyki, jaka następuje poza osią główną. Zmiany te są różne w różnych kierunkach (o ile nie mamy do czynienia z symetrycznym układem przetworników), i jeżeli właściwości filtru oraz strojenia są takie, że ładniejsza charakterystyka utrzymuje się w kierunku głośnika nisko-średniotonowego (czyli, w klasycznym układzie z nisko-średniotonowym na dole, gdy znajdujemy się poniżej osi głównej), a jednocześnie wiemy, że słuchacz częściej będzie znajdował się powyżej, a nie poniżej osi głównej, należy właśnie układ odwrócić, aby skierować w tę stronę lepszą charakterystykę, puszczając gorszą tam, gdzie słuchacza raczej się nie spodziewamy.
Kolejnym manewrem, rzadko już stosowanym przez innych producentów, jest przesunięcie głośnika wysokotonowego z osi symetrii przedniej ścianki. Jeśli oś główna jest wycelowana w miejsce odsłuchowe, pozwala to rozproszyć rezonanse, jakie powstają przy odbiciach fal na bocznych krawędziach (ponieważ głośnik znajduje się od nich w różnych odległościach).
Odbicia te są również redukowane przez zaokrąglenie krawędzi. Ale podobny efekt rozproszenia, tym razem na skutek różnych odległości od obydwu krawędzi do mikrofonu (słuchacza), można uzyskać schodząc lekko z osi głównej (w płaszczyźnie poziomej), czyli lekko skręcając głośniki (zwykle pod kątem 15 st. strata w zakresie wysokich częstotliwości nie jest jeszcze wyraźnie odczuwalna).
Przesunięcie wysokotonowego powoduje, że inaczej będą się kształtowały charakterystyki na lewo i na prawo (poza osią główną); w takiej sytuacji, żeby utrzymać symetrię całego układu (aby lewy głośnik nie grał inaczej niż prawy, gdy nie będziemy znajdować się dokładnie na osiach głównych), należy przygotować egzemplarze jednej pary w formule "lustrzanego odbicia".
Odsłuch
No proszę, można jeszcze inaczej, i bardzo ciekawie, tym bardziej, że różnica w stosunku do CM1 S2 jest dość zaskakująca, w kontekście dość powszechnych i całkiem zrozumiałych oczekiwań względem B&W i Castle. Firmy nie do końca zamieniły się rolami, ale zajęły pozycje wyraźnie inne, niż dyktowałaby to "tradycja" czy choćby statystyka.
Tym razem to Castle gra mocniej, bardziej konturowo, z wyraźniejszą artykulacją, niby bardziej sucho, lecz z drugiej strony - z większym zapałem, życiem i "żarem" płynącym z zakresu średnich tonów.
Richmondy nie budują swojej brzmieniowej fortecy na fundamencie obfitego basu, ten zakres jest standardowy w dobrym tego słowa znaczeniu - ani nie jest deficytowy jak w Amphionie, ani wzmocniony jak w B&W i Chario, wykazuje się za to zwartością i dobrym trzymaniem tempa.
Sądzę, że na takie natężenie i charakter niskich częstotliwości przygotowani są audiofile zdecydowani na konstrukcje tej wielkości (chociaż niekoniecznie miłośnicy tradycyjnego stylu Castle, w którym zwykle jest miejsce na więcej ciepła).
Egzemplarze jednej pary są wykonywane jako swoje "lustrzane odbicia". Symetria całego układu to nie tylko zaleta estetyczna, ale i akustyczna.
Monitory Castle Richmond Anniversary prezentują doskonałą spójność, komunikatywność i energetyczność (nie mylić z potęgą, której tutaj nie ma), czego nie brakowało też Amphionom, ale tam odbyło się to wyraźnym kosztem skrajów pasma, sposobem było skupienie się na średnicy.
Natomiast Castle są lepiej wyrównane, bardziej szerokopasmowe, chociaż specjalnie nie "doprawiają" ani dołu, ani góry. Płynne, niewycofane przejście środek-góra czyni brzmienie odważnym, a zdrowy zakres kilkuset herców - dostatecznie mocnym.
Gitary wszelkiego rodzaju brzmiały świetnie, przejawiała się w tym nie tylko dobra neutralność, ale i dynamika. Monitory Castle Richmond Anniversary nie wprowadzają żadnej wyraźniej stylizacji ani klimatu, więc wielu słuchaczy nie zafascynują od pierwszych chwil, lecz zasługują na nieco dłuższą sesję, która pozwoli ocenić ich uniwersalność.
Andrzej Kisiel