Odtwarzacz Meridian G07
Obudowy wykonano z aluminium i stali, z charakterystycznym podziałem na narożne "wieże" flankujące środek, podobny murom kurtynowym.
Górna część, z naklejonym pośrodku sporym płatem czernionego szkła, jest przykręcana bezpośrednio do aluminiowego chassis. To jednak nie koniec, ponieważ od góry, za pośrednictwem dużych gumowych podkładek, przykręcona została kolejna, tym razem aluminiowa warstwa, tworząca swego rodzaju obramowanie dla szkła.
Front został podzielony w poziomie na dwie części – dolną, z przyciskami (między ich szczelinami widać turkusowe podświetlenie, na szczęście niezbyt mocne), szufladą (w CD) lub gałką siły głosu (wzmacniacz) oraz górną, z czarnego plastiku, stanowiącą przedłużenie wyświetlacza. Komunikaty przezeń wyświetlane są duże i czytelne.
Wnętrze odtwarzacza CD Meridian G07 nie jest szczególnie upakowane. Po lewej stronie znajdziemy (chyba jedyny w całej ofercie Meridiana, który stosuje najczęściej napędy CD-ROM, gwarantujące szybszy odczyt, a dzięki temu łatwą korekcję błędów), tradycyjny napęd CD (Philipsa), usztywniony jednak metalową osłoną.
Obok umieszczono niewielki transformator z klasycznymi blachami EI, bardzo dokładnie zaekranowany. Pomiędzy obejmą oraz podłożem umieszczono podkładki gumowe. Na kablu z obniżonym napięciem umieszczono ring ferrytowy mający tłumić wysokoczęstotliwościowe "śmieci". Z trafa wyprowadzono osobne uzwojenia wtórne dla części cyfrowej i analogowej.
Cały układ elektroniczny umieszczono na jednej dużej płytce, do której sygnał z napędu dostarczany jest taśmą komputerową. W części cyfrowej uwagę zwracają dwa układy DSP, służące najwyraźniej do sterowania odtwarzaczem (również poprzez zewnętrzne łącza).
Obok widoczna jest sekcja przetwornika, na wejściu której umieszczono kość Analog Devices AD1852, a za nią, w układach konwersji i wzmocnienia, Burr-Browny OPA132. To tutaj widać dwa piękne kondensatory Nichicon Muse.
DAC jest stereofonicznym układem typu sigma-delta multibit 24/192 o dynamice 114 dB, a więc dobrej realnej rozdzielczości 19 bitów. BB należy z kolei do prestiżowej linii SoundPlus i charakteryzuje się bardzo niskimi zniekształceniami i równie niskim szumem. Tutaj też widać polipropylenowe kondensatory Wimy.
Na zewnątrz wychodzimy poprzez kluczowane układem scalonym złocone gniazda RCA. Całość wygląda schludnie i porządnie.
Wzmacniacz Meridian G51
Z pozoru identyczna (poza oczywistymi różnicami - gałką i szufladą) obudowa wzmacniacza Meridian G51 różni się od obudowy CD kwadratowymi wycięciami z dołu, po bokach i z góry. Otwory pomagają chłodzić radiatory, do których przykręcono po trzy komplementarne pary bipolarnych tranzystorów Sankena 2SA1386+2SC3519 na kanał. Widać tu troskę o wyrównanie temperatury dla nich wszystkich, ponieważ przykręcono je bardzo blisko siebie.
Tranzystory występują nie tylko we wzmocnieniu prądowym, ale w całej końcówce. Scalaków – brak. Inaczej przedwzmacniacz – końcówka sterowana jest bowiem z układów scalonych Burr-Browna OPA2134, również należących do linii SoundPlus. Sygnał do nich, ze złoconych wejść RCA, dostarczany jest poprzez scalony przełącznik.
W sekcji preampu znajdziemy bardzo dobre elementy, takie jak kondensatory polipropylenowe Wimy i Evoxa, czy użyte do filtracji napięcia bipolarne Nichicony Muse (szczególnie cenione, a jest ich 17 sztuk!). A skoro wspomnieliśmy o zasilaniu, to trzeba powiedzieć, że zarówno logika (taka sama jak w CD), przedwzmacniacz, jak i końcówka otrzymały osobne uzwojenia wtórne, wyprowadzone ze sporego transformatora toroidalnego. Filtrację napięcia dla końcówek oddano zaś dwóm znakomitym kondensatorom Nichicon Fine Gold (po 6800 mF każdy).
Meridian G51 został pomyślany jako kompletny system, który wymaga jak najmniej ingerencji ze strony użytkownika. Dlatego też pośrodku tylnego panelu znajdziemy... tuner radiowy.
Tak, tak - Meridian powinien być nazywany amplitunerem. Brzmi to jednak dość anachronicznie, jako że znaczenie słowa 'amplituner' przesunęło się w kierunku urządzeń wielokanałowych i oznacza teraz urządzenie z kompletem wzmacniaczy i dekoderów. Tunerek został zapakowany do puszki, przypominającej to, co można znaleźć w... amplitunerach (ależ galimatias...).
Przy całej nowoczesności, nie zapomniano również o miłośnikach czarnych krążków, ponieważ G51 można wyposażyć w (opcjonalną) kartę przedwzmacniacza gramofonowego MM/MC. Jeżeli jej nie ma, wówczas wejście "phono" zachowuje się jak zwykłe wejście liniowe. Radziłbym jednak korzystać z niego w ostateczności, ponieważ sygnał pokonuje znacznie dłuższą drogę niż z innych wejść.
Dla kompletu informacji należy wspomnieć o gnieździe słuchawkowym na tylnej ściance (sygnał pobierany jest z końcówki) i przewodach biegnących do podwójnych, złoconych zacisków głośnikowych (z plastikowymi nakrętkami) w formie bi-wiring już od tranzystorów.
I na sam koniec smakowity kąsek. Meridian od dawna znany był z rozbudowanych systemów zdalnego sterowania, a wkracza on w XXI wiek z jednym z najlepszych. Pilot jest duży, przeznaczony do położenia na stoliku, ma podświetlane najważniejsze klawisze i może sterować wszystkimi komponentami.
Odsłuch
Dźwięk Meridiana G07 najkrócej można by określić jako "równy". Dostajemy wyraźnie mniej basu niż z Musicala, nie schodzi on też tak głęboko. Ale jest lepiej kontrolowany i szybszy. Uderzenie gitary basowej z utworu Jack's z samplera Naima zostało przez to nieco odchudzone, nie niosło ze sobą potęgi.
Można oczywiście założyć, że wystarczy odpowiednio dobrać kolumny, żeby skompensować tę cechę Meridiana. Częściowo zapewne tak, jednak nie do końca – niezależnie od tego, czy były to pełnozakresowe Danish Physic .02 czy małe Zollery Impression 1, a nawet nie żałujące basu Revolvery RW16 – fundament basowy był dość lekki i raczej towarzyszył muzyce, niż był jej wyraźnym oparciem. Pochody kontrabasu będą szybkie i dokładne, tylko ich nieco zbyt mało "wypełniony" charakter może czasem rodzić niedosyt.
To, w czym zestaw Meridian błyszczy, a przede wszystkim odtwarzacz CD G07 – to góra pasma. Nie powiem, że była jak "lampowa", bo pewnie ktoś zechciałby mi potem wyrwać język, ale można by coś takiego napisać.
Blachy były zarówno szybkie, dokładne, jak i perliste, na samej górze delikatnie zaokrąglone. Wspaniale zostały więc przekazane pogłosy, które długie już w Musicalu, tutaj były jeszcze lepiej wyprowadzone, dokładniejsze i bez cienia naleciałości podbarwionego środka. Średnica z kolei jest raczej dokładna niż romantyczna, czym zaprzecza lampowemu pochodzeniu "mocy" G. Oznacza to podążanie za dewizą "zero tolerancji dla odstępstw".
Głos Andersona z Magnification "Yesów" nie był tak wysoko ustawiony jak u Musicala i miał więcej ciała – to dobrze, ale na scenie nie wyróżniał się z tłumu instrumentów i pozostawał wtopiony w tło – to już nie tak wspaniale.
Cecha ta powtarzała się zresztą za każdym razem, pozwalając rysować wiarygodną przestrzeń wokół muzyków grających z Rowlesem, sam wokal cofając jednak głębiej.
Wybierając więc kolumny, w odróżnieniu od Musicala, lepiej będzie poszukać czegoś z "charakterem" - Meridian zapewni bardzo czysty i dokładny dźwięk, zaś kolumny uplastycznią przekaz.
Oznacza to również, że posiadacze dysków z black metalowymi "kapelami" powinni poszukać gdzie indziej, bo Meridian G07 nie poprawi tego, co spaprano w studiu.
Wszystkie zalety G, o których już powiedzieliśmy, przydadzą się zaś wszystkim tym, którzy słuchają muzyki granej na instrumentach akustycznych. Tutaj brak charakteru i pewna zachowawczość będzie mocnym atutem, jako że tego najczęściej potrzeba, aby właściwie oddać np. brzmienie gitary klasycznej.
Polski zespół akordeonowy Motion Trio z fantastycznej płyty "Pictures From the Street" (Aspmalt Tango Records 52352 - gorąco polecam) zabrzmiał świeżo, porywająco i dokładnie. Musical ukazał te instrumenty nieco niżej, z większą masą i chyba nieco "przedobrzył".
Te same spostrzeżenia można by dopisać też do brzmienia płyty "Codex" Santiago de Murcia (Astrèe E8661), gdzie każde odstępstwo od neutralności skutkuje zazwyczaj w zaburzeniu proporcji pomiędzy instrumentami. Meridian poradzi ł sobie z tym znakomicie.