Po względem konstrukcji Micromega CD-10 pewnie nie ma już z nimi wiele wspólnego, ale wspomnienie to jest obietnicą przetestowania czegoś niebanalnego. Apetyt dodatkowo zaostrza znaczek HD, będący częścią nowego logo firmy. Już to komentowaliśmy przy opisie wzmacniacza IA-60, ale przypadek odtwarzacza noszącego takie znamię jest jeszcze bardziej drastyczny – może bowiem sugerować, że mamy do czynienia z odtwarzaczem formatów mających związek z High Definition, a może full HD, czyli co... Blu-ray?
Tymczasem pojęcie "High Definition" formalnie tak naprawdę do niczego nie zobowiązuje, bo Micromega CD-10 - podobnie jak "Hi-Fi"- jest tylko i aż odtwarzaczem CD. Jeżeli ta niewinna dezinformacja nie wywoła naszej złości, a nasz gust doceni nowoczesny europejski design, to pierwsze wrażenie będzie bardzo przyjemne.
Micromega CD-10 - obudowa
Obudowę w całości wykonano z aluminium, jak w droższych urządzeniach serii. Odtwarzacz jest niski i ma schludny, minimalistyczny front. Znajduje się na nim wąska szuflada, niebieski wyświetlacz dot-matrix oraz sześć małych przycisków.
Wyświetlacz pokazuje nieco więcej informacji niż ma to zazwyczaj miejsce w cedekach - francuski odtwarzacz wyposażono bowiem w funkcję CD-Text, a także w możliwość włączenia lub wyłączenia cyfrowego wyjścia, co sygnalizuje stosowny komunikat.
Ich język można zmienić – z angielskiego na francuski. Interfejs doskonale czytelny - cyfry i litery są znacznie większe niż przeciętnie. Wyświetlacz można też wyłączyć. Cienka szuflada wygląda dobrze, jednak wykonano ją z plastiku, więc do najsolidniejszych nie należy. Wczytywanie utworów jest jednak pewne, podobnie jak przeskok między utworami.
Micromega CD-10 - przyłącza i wnętrze
Wyjątkowo ascetyczny tył Micromegi CD-10 zawiera tylko wyjścia analogowe (niezłocone), wyjście cyfrowe elektryczne oraz gniazdo zasilające IEC. We wnętrzu postawiono na miniaturyzację, którą przeprowadzono za pomocą wysokiej klasy podzespołów.
Jeśli jakiś odtwarzacz CD oferuje CD-Text, to na 99% jego napęd oparto na jednostce Sony. Tak jest i tutaj, ale jednak całość tego układu jest sporą niespodzianką.
Transport (nie lubię tego określenia, ponieważ nic niczego tam nie "transportuje", a jedynie "kręci") został oprogramowany przez szwajcarską firmę Anagram Technologies; tę samą, która wyposażyła Cambridge Audio 840C w fantastyczne upsamplery.
Jest ona specjalistą od sygnałów cyfrowych, więc obecność ich "kitu" (komplet sprzedawany w całości innym firmom) CD-80 BlueTiger w tak tanim produkcie jest absolutnym zaskoczeniem. Użytą tutaj optykę znajdziemy także w nowych napędach Accuphase’a, włącznie ze znakomitym układem DSP Analog Devices Blackfin.
Transport postawiono na dość długich wysięgnikach, pod nim znajduje się płytka ze sterowaniem, nachodząca na płytkę z układami audio, do której taśmą wysyłany jest cyfrowy sygnał. Tor sygnału - krótki. Większość układu zmontowano powierzchniowo, widać dobre niskoszumne rezystory i polipropylenowe kondensatory firmy Wima.
Przetwornik, stereofoniczna kość Analog Devices AD1853, to układ wielobitowy sigma-delta, już niezbyt młody, ale wciąż bardzo atrakcyjny. To pierwszy DAC 24/192 tej firmy ze zintegrowanym konwerterem częstotliwości do 192 kHz (upsamplerem), o bardzo dobrej dynamice 120 dB (odpowiednik rozdzielczości 20 bitów).
Konwersję I/U przeprowadza się w układach scalonych 4562, a wyjście jest wzmacniane i buforowane w układach Burr- Browna OPA604 (po jednym na kanał). W zasilaniu, opartym na dużym transformatorze R-Core, znajdziemy osobne tory dla sekcji wyjściowej z dużymi kondensatorami filtrującymi oraz dla sekcji cyfrowej.
Całość wygląda bardzo czysto, "laboratoryjnie", chociaż większą część wnętrz Micromega CD-10 zajmuje... powietrze; wydaje się, że całość można by zmieścić w znacznie mniejszej obudowie, ale po co?
Odsunięcie układów mogących wprowadzać zakłócenia, przy starannym ich rozplanowaniu zapewniającym krótką ścieżkę sygnału, jest rozwiązaniem luksusowym. Dlatego trafo jest w prawym rogu, a płytka z układami audio daleko od wyświetlacza i transformatora.
Brzmienie
Odtwarzacz CD Micromega CD-10 gra bezpiecznie. Wyeksponowano elementy pozytywnie wpływające na komfort, powodujące że większość płyt brzmi przyjemnie. Możemy poczuć się jak z odtwarzaczem o wiele droższym, dopiero porównanie z lepszymi, kosztującymi więcej urządzeniami wykazuje, na jakie "skróty" idzie Micromega. Tak czy inaczej, wszystkie klocki poukładano bardzo zgrabnie.
Micromega CD-10 to dźwięk z rozmachem, źródła pozorne mają spory oddech, nie są "ściśnięte" i choć nie tak solidne, jak np. z testowanego jakiś czas temu Cyrusa CD8 SE, to już plastyczność jest zupełnie satysfakcjonująca.
Dźwięki są lekko "obrabiane" – krawędzie zaokrąglane. Bogactwo wybrzmień zachowane - Micromega nie ma nalotu "taniochy" i problemów z ostrością czy metalicznością. Jest może mała dawka podbarwień wiążących się z ociepleniem, ale nie prowadzi ono do zmulenia i przechylenia balansu tonalnego w stronę basu.
Przeciwnie - czasami z kolei wydaje się, że mocniejsza jest wyższa średnica, nie do tego stopnia, żeby przerodziło się to w nerwowość, lecz gitary z płyty "Spiritchaser" Dead Can Dance potrafiły "przyszorować". Ich wypełnienie zostało lekko zahamowane, mimo to miały i barwę, i "nerw".
To samo było z trąbką Milesa Davisa na "Kind of Blue" – mocny atak, naturalna barwa, bez nadmiernej drapieżności. Kiedy trzeba, jak w przypadku Dead Can Dance albo płyty "Exciter" Depeche Mode, Micromega CD- 10 potrafi oddać spory, mocny bas, ale kończy się on dość szybko i nie ma takiej determinacji i definicji, jak chociażby Naim CD5i.
Co najważniejsze, wszystko ma swoje miejsce i nie odczuwamy poważnych niedostatków czy braku zrównoważenia. Atrakcyjność brzmienia Micromegi CD-10 wynika głównie z plastyczności i dobrej palety barw, a także z omijania raf przerysowania i mechaniczności. Nie ma tu pogoni za precyzją, jest umiar i mądry kompromis.
Wojciech Pacuła