Dragonfly to produkt, od którego już ponad pięć lat temu zaczęła się historia DAC-ów Audioquesta. W ramach pierwszej generacji urządzonko przechodziło subtelne zmiany, wreszcie rok temu wprowadzono zupełnie nowe modele - Audioquest DragonFly Black oraz Audioquest DragonFly Red.
Przedmiotem testu jest drugi z nich, droższy i oczywiście lepszy. Nie zmieniła się względem poprzedniego modelu kompaktowa forma. Metalowa obudowa została polakierowana na czerwono, sprawia bardzo dobre wrażenie. Z jednej strony mamy wtyk USB, z drugiej - 3,5-mm wyjście.
Najbardziej oczywistym zastosowaniem jest podłączenie do komputera i słuchawek, ale można też do wyjścia podłączyć np. wzmacniacz zintegrowany, bowiem napięcie sięga tutaj 2,1 V; jest więc nawet minimalnie wyższe od standardu obowiązującego w stacjonarnych odtwarzaczach, a dzięki regulacji głośności można również pomyśleć o podłączeniu DAC-a wprost do końcówki mocy, choć taki pomysł może się już wydawać brawurowy.
Wróćmy do środowiska słuchawkowego - producent gwarantuje, że Audioquest DragonFly Red obsłuży impedancje od 12 Ω wzwyż, również "staromodne" kilkaset omów.
Symbol ważki jest jednocześnie wielobarwnym wskaźnikiem częstotliwości próbkowania, chociaż zapamiętanie poszczególnych kolorów trochę potrwa, to efekt estetyczny jest od początku wyśmienity.
Pojedyncze 3,5-mm wyjście służy przede wszystkim słuchawkom, ale dzięki wysokiemu poziomowi napięcia może pracować również ze wzmacniaczami.
Audioquest Dragonfly Red został wyposażony w nowoczesny układ C/A ESS Technology 9016, który ma rozdzielczość 32 bitów i częstotliwość próbkowania aż 384 kHz. Audioquest zdecydowanym ruchem ograniczył się do trybu 24 bit/96 kHz, za czym stoją względy użytkowe i praca interfejsu USB w trybie 1.0.
Zapewnia to kompatybilność z każdym komputerem (a właściwie systemem operacyjnym) bez konieczności instalowania dodatkowych sterowników i (nieraz) mozolnej konfiguracji.
O ile komputery z systemem Linux czy sprzęt Apple i tak (w większości wypadków) poradziłyby sobie bez takich zabiegów, to będący w zdecydowanej przewadze sprzęt Windows już bezwzględnie wymaga sterowników.
Niektórzy producenci, np. Cambridge Audio, stosują przełączniki z trybem zaawansowanym (wymagającym instalowania sterowników), ale to też dość uciążliwe rozwiązanie.
Staranny wybór głównego mikrokontrolera pozwolił nie tylko obniżyć pobór energii, ale także umożliwia pracę ze sprzętem mobilnym, tabletami i smartfonami. Potrzebne będą do tego jednak "ogonki" - przejściówki, tzw. CCK do sprzętu Apple oraz DragonTail dla urządzeń z Androidem.
Podczas przygotowywania tego materiału firma udostępniła najnowszą wersję oprogramowania sterującego dla Audioquest DragonFly Red, która wzbogaciła specyfikację o standard kodowania MQA; choć to rozwiązanie dopiero raczkuje, to już teraz takie materiały udostępnia serwis Tidal, jednak wyłącznie z poziomu komputera. DragonFly Red pasuje tu więc jak ulał.
Adapter typu CCK produkuje zarówno Apple, jak i firmy trzecie, przy czym to właśnie Audioquest ostrzega o możliwości wystąpienia zakłóceń w formie cyklicznych trzasków i klików, a jako remedium wskazuje się stosowanie najnowszej wersji adaptera CCK z USB w odmianie 3.0.
Chociaż posługiwałem się przejściówką starszej generacji, wszystko działało prawidłowo. Taka kombinacja (telefon iPhone wraz z DragonFly Red) jest wreszcie akceptowalna pod względem masy i gabarytów i nie przeraża tak, jak niektóre szalone wręcz koncepcje spinania (elastycznymi opaskami) telefonu z większym i cięższym od nich przetwornikami.
Odsłuch
Audioquest DragonFly Red dostarcza dźwięk kompletny i zrównoważony, zarazem bogaty, zróżnicowany, jak też uniwersalny i trzymający właściwe proporcje.
W porównaniu z Audioengine D3 jest spokojniejszy, ale przez ten spokój przechodzi więcej nastrojów; dźwięki wybuchowe nie mają takiej energii, lecz nie są też stłumione, za to szczegóły pokazują się w pełnej krasie, czemu służy bardzo dobra przejrzystość, która nie prowadzi do wyostrzenia, lecz do klarowności i uporządkowania.
Audioquest DragonFly Red lubi cyzelować i dopieszczać, obchodzi się z detalem delikatnie, dodając też odrobinę miękkości, w zakresie wysokotonowym to zupełnie inny styl i inna kultura niż z D3.
Za to bas lubi rozwinąć skrzydła, można odnotować bardzo niskie zejścia, jak i dłuższe, monumentalne wybrzmienia. Średnica łączy soczystość basu z subtelnościami góry, wynika z tego elegancka i zarazem przekonująca plastyczność, zwłaszcza wokale nabierają naturalności, chociaż ze skłonnością do łagodności, a nie drapieżnej ekspresji.
Trywialne, lecz trafiające w sedno będzie stwierdzenie, że DragonFly Red brzmi przyjemnie. Nie podnosi adrenaliny, ale i nie usypia, ciągle trzymając potrzebny poziom "muzycznego napięcia".
Kombinacja iPhone plus DragonFly Red przynosi dużo satysfakcji, tym bardziej w ramach oferującego całkiem wysoką jakość (jak na tego typu serwis strumieniujący) Tidala.
Dźwięk jest mocny i swobodny, tonalnie dobrze ustawiony i czysty, a bas trzyma się muzyki, nie jest rozwleczony, chociaż w takiej opcji kontury są mniej wyraźne, podobnie jak przestrzeń; konfiguracja z komputerem zapewnia lepszą głębię i "oddech".
Radosław Łabanowski